poniedziałek, 13 listopada 2017

Mała historia

Tym razem małe opowiadanko związane z historią porucznik Samanthy Traynor. Przepraszam że tak długo nic nie było, ale odsiew z mojego kierunku jest niesamowity. Ale piszę cały czas na wykładach, szczególnie na tych co nie muszę zanadto słuchać :). Na przykład Intro to British Literature, wykładowca wystawia oceny na podstawie listy obecności, więc przychodzę, mam wyje... generalnie to gdzieś i piszę, a już jestem przy zakończeniu, ale najpierw, nieudana próba odbicia Asi, timeskip i finałowa bitwa pod Moskwą, na którą poświęcę dłuższy czas, więc z góry przepraszam. A później całkowicie się przenosimy na Akademię, której pierwotna wersja uległa ostrej zmianie. Koniec spojlerów, czytać, komentować, oczekiwać :P
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
5 czerwca 2010. Corpus Christi, Teksas, USA.

Ciekawe co Richard powie, a żeby go tak szlag trafił, najlepiej od razu jak mnie zobaczy. Parkuję służbowy samochód przed domem, kątem oka widzę jak on już wygląda przez okno, z daleka widać wściekłość na jego twarzy, wysiadam i zabieram rzeczy z bagażnika.
-Co ty sobie wyobrażasz co?! ZNIKASZ NA PÓŁ ROKU I ZOSTAWIASZ MNIE Z TYM BACHOREM!?
-Ona ma na imię Caroline, ty skurwysynu.
-Jak mnie nazwałaś?!
-SKURWYSYNEM! Co?! Niedosłyszysz?!
-O rzesz ty, już ja ci pokażę ...
Wyciągam z kabury broń i wycelowuję prosto w jego głowę, tym razem musi dać za wygraną.
-Nic z tego Rich, cofnij się, albo rozwalę ci łeb!
-Odbiło ci? Co ty chcesz zrobić?
-Pakuję się, zabieram małą i jadę do rodziców, cofnij się powiedziałam!
Adrenalina uderza mi do głowy, palec drży na spuście. Całe szczęście ten idiota się odsuwa.
-Caroline! Zbieraj swoje rzeczy, wynosimy się stąd.
-Nareszcie!
-Przepraszam za wszystko.
-Nic się nie .... - nagły zduszony krzyk alarmuje moją czujność.
-Nie pozwolę ci na to! - widok odbiera mi mowę, moja córka z nożem przy gardle, niskie zagranie, nawet jak dla niego.
-Mamo ...
-Na trzy ... - widzę zaniepokojoną minę Richa
-Co niby ma być "na trzy"?!
-Raz ...
-PYTAM SIĘ KURWA!
-Dwa ...
-Bo poderżnę jej gardło!
-TRZY!
Caroline zasadza mu potężnego kopniaka prosto w dzwony. Ten, oszołomiony z początku, aż przyklęka.
-UCIEKAJ DO AUTA! JUŻ!
-PO MOIM TRUPIE! - Rich rzuca się na mnie, wytrącając mi z ręki broń, przez chwilę walczymy, okładając się po równo pięściami, nagle mocny cios pięścią w głowę momentalnie mnie ogłusza.
-No i co teraz zrobisz szmato?! - czuję zimną stal przy szyi.
-Odsuń się od mamy! - spoglądam w lewo, a moja córka stoi z moim pistoletem w ręku i mierzy do Richa. Zuch dziewczyna, nie ma co.
-Taka sama jak matka, jedna i druga to głupie kurwy!
-To Sig Sauer P226, kaliber .45, wystarczy że strzelę, a już nie wstaniesz.
-Do ojca tak? Już ja ci pokażę jak należy się zachowywać!
Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Richard rusza na nią z nożem, a Caroline oddaje dwa strzały, powalając go na ziemię ... ciekawe. Mogłabym przyrzec że widziałam jak te kule przelatują tuż nad czubkiem mojego nosa.
 -Mówiłam żebyś się nie zbliżał?! Nic ci nie jest mamo?
-Nie martw się o mnie, daj pistolet.
-Ja musiałam.
-Wiem. - patrzę w poszukiwaniu ran na Richa, miałam rację ... - i mam dobrą wiadomość. Spudłowałaś. Gnojek się zesrał, wnioskując po zapachu i zemdlał, zwiewajmy stąd jak najszybciej.
Po włożeniu naszych rzeczy do auta, dzwonię jeszcze do jednej osoby.
-Leroy?
-Przy telefonie
-Zrobiłam jak kazałeś, bez komplikacji ... no może po za tym że nie chciał dać za wygraną i Caroline musiała do niego strzelić.
-ŻE JAK?!
-Spokojnie, spudłowała, a on się sfajdał i stracił przytomność ze strachu - słyszę krótki śmiech po drugiej stronie słuchawki
-No to uciekajcie, wybacz Sam że nie mogłem być razem z tobą.
-Nic się nie stało, zobaczymy się jeszcze?
-Na pewno ... nie wiem kiedy, ale znajdę was.
-Muszę kończyć.
-POCZEKAJ! Chciałem ci tylko powiedzieć jedno ... ko ... kurwa nie mogę jakoś
-Agent Gibbs nie potrafi wymówić dwóch prostych słów?
-To nie tak ... kocham cię, nie mogę znowu stracić takiej osoby, uważajcie na siebie.
-Nie Jethro, to ty uważaj na swoje siwe włosy. - rozłączam się i w tej chwili orientuję się, że nie zamknęłam okna w aucie, cholera.
-Kim jest ten Jethro? - pyta moja córka
-Kimś o wiele lepszym niż Richard, kiedyś go poznasz, jedźmy już.
-Cóż, trzeba jakoś pożegnać stary dom ... - uśmiecha się
-Masz rację
Zjeżdżam z podjazdu, przejeżdżając przed oknami, widzę wściekłego Richa. Caroline wykonuje gest, który powtarzam bez mrugnięcia okiem ... po prostu pokazuje mu "faka".
-By odkrywać obce światy i nieznane cywilizacje ... - zaczynam zasłyszanym tekstem.
-Co?
-Nic, nic ...

środa, 25 października 2017

Kijów

15 grudnia 2013. Kijów, Ukraina.

Od sierpnia nasza dywizja była w odstawce, jako iż brakowało nam żołnierzy, sprzętu, a przede wszystkim byliśmy wykończeni ciągłymi walkami. Nawet moja ręka nie była w najlepszym stanie, po tym "cholernie głębokim cięciu", jak to określili lekarze. Kilka przeciętych mięśni to nic poważnego, jak próbował mi wcisnąć jeden z konowałów. To dlaczego w takim razie mam problemy z poruszaniem nią? Ehhhh, oni zawsze będą kłamać żeby człowiek nie wiedział za dużo o swoim stanie, pies ich gryzł. Ważne że mogłem spędzić trochę czasu z Asią i swoją córką, boże, mała rośnie jak nie wiem co. W każdym bądź razie, nie dalej jak tydzień temu dostaliśmy informację o tym żę 1 Armia Sojusznicza, jak nas nazwali, będzie uczestniczyć w oblężeniu Kijowa. Zdziwiłem się że w tak krótkim czasie pogoniliśmy Ruskim kota aż tak daleko, prędzej spodziewałbym się dojścia do Lublina, ale mniejsza o to. Arnold jest prawdziwym geniuszem logistycznym, w ciągu 3 dni załatwił nam ciepłe ubrania i resztę wyposażenia. Z uzupełnienia przysłano nam samych żółtodziobów jak to zwykle bywa oczywiście, ba nawet dwóch dodatkowych dowódców nie miało żadnego doświadczenia bojowego, więc nasza bliźniacza jednostka, którą to mieliśmy zastąpić przekazała nam dwójkę swoich, którymi to okazali się być, nieznany mi do tej pory porucznik David Forrester i, też w stopniu porucznika, Samantha Traynor. Chociaż jednego znam, więc może przeżyję. Akurat wypełniałem ostatnie papiery od zaopatrzenia, kiedy wpadła właśnie Sam.
-Nadal w papierach siedzisz?
-A mam jakieś wyjście? Muszę te cholerne luki pouzupełniać, bo mnie już góra ciśnie. A jak tego nie zrobię to polecą mi oczywiście po premii, a kasa zawsze się przyda.
-Służbista się znalazł
-Nie chcem ale muszem - użyłem dość znanego cytatu. Po czym wróciłem do papierologi, w pewnym momencie wcisnąłem ołówek za mocno, skutkiem czego przebił on kartkę - kurwa mać, trzecia w ciągu godziny. - przerabiam ją w kulkę i rzucam do kosza, oczywiście ląduje jakieś pół metra obok.
-Nie denerwuj się, kolejny dzień w pracy ....
-A co to za praca? Ryzykowanie życia za 1500 dolarów miesięcznie to jest praca? Oberwałem już za dużo razy, żeby kontynuować tą zabawę. Kijów jest moją ostatnią misją, potem wracam do domu.
-Może po tym wszystkim to będzie ostatnia misja dla nas wszystkich?
-Wątpię, nie po tym co widzieliśmy. Oni tak łatwo się nie poddadzą, nie ma szans. Po za tym, mam jeszcze ryzykować to, że zarobię przypadkową kulkę w łeb i zostawię Asię samą? Pierdolę, nie robię! - rzucam papierami w kąt.
-Easy there cowboy, ja też tego nie lubię, ale co ja mam za wyjście? W cywilu nie mam nawet college'u, a tutaj chociaż jako porucznik coś zarobię, plus te wszystkie dodatki. Wiele mi nie trzeba, pić nie piję, palić nie palę, ehhhhh ... co ja się będę żaliła.
-Nie no, nie odbierz mnie źle, ale ...
-I tak nic nie zrozumiesz, ile masz lat co?
-Dwadzieścia jeden.
-A ja o cztery w zwyż, no i co z tego. Gdyby nie Caroline, nie miałabym dla kogo żyć. Zresztą to długa historia.
Pogubiłem się w rachunkach, Caroline ma około 16 lat, jak do cholery więc jest córką Samanthy? Zaraz moment, chyba wiem .... pewnie ją adoptowała, mało ważne.
-Co ty u licha pieprzysz?
-A to że ojciec małej był pieprzonym skurwysynem. Bił mnie na okrągło, poniżał ... miałam dość i wstąpiłam do wojska. - tej opcji akurat nie przewidziałem ... sięgnąłem do szuflady po skitraną z zapasów butelkę whisky.
-To co? Ten jeden raz chyba możesz, na koszt firmy - uśmiechnąłem się.
-Jednego nie zaszkodzi, po za tym będzie jakoś łatwiej.

piątek, 29 września 2017

Coś się kończy, coś zaczyna

24 sierpień 2013. Warszawa, Polska

Po zakończonej pokazówce na moim F-14 wychodzę z lotniska wraz z Caroline.
-I co? Podobało się?
-Wspaniała maszyna, a i pilot wcale nie gorszy, jeszcze dwa lata i wstąpię do sił powietrznych. - Nie ma co, ma się ten dar do zachęcania ludzi. Już zaczynam tęsknić za swoją córką, obiecałem Sam że odstawię małą do domu, tylko gdzie ja u licha zaparkowałem ...
-Witam kapitana - odzywa się głos zza moich pleców. Moja ręka automatycznie sięga do kabury. Dlaczego go jeszcze nie złapali? - spokojnie, po co te nerwy i to jeszcze przy dziecku?
-Powinni cię już dawno zastrzelić.
-Ale coś odpowiednio trafić nie mogą, Wojciech ...
Czuję potężne uderzenie w tył głowy, sylwetka Wojciecha Małagockiego rozmywa mi się przed oczami i tracę przytomność.


4 godziny później. Opuszczone hale fabryczne pod Pruszkowem
-Chyba się budzi, za mocno mu przypieprzyłeś Gacek!
-Nie przesadzaj, inaczej powystrzelał by nas wszystkich!
Otwieram oczy, zarąbiście. Dwaj najwięksi wrogowie razem, może teraz uda mi się wykończyć ich oboje. Próbując się ruszyć odkrywam jak mocno mam skrępowane ręce i nogi. Świetnie!
-Witamy wśród żywych! Sorki że tak mocno przyłożyłem, nie przeliczyłem zbytnio siły uderzenia.
-I co? Teraz mnie zabijesz?
-Co to to nie, nie było by to znowu zbyt fair, no, przynajmniej do czasu.
-Gdzie jest Caroline?
-Ta mała? Gdzieś nad Wisłą
-Ty skurwysynu w dupę jebany!
-GRZECZNIEJ! Jeszcze żyje, ale jeżeli nie wyśpiewasz nam tego co chcemy usłyszeć, już długo nie będzie oddychać. Więc gdzie rozmieszczone są wasze jednostki rakietowe.
-Pierdol się!
-Jak chcesz kotku, ale zanim to zrobię ...
Nagły huk i błysk światła oślepiają nas wszystkich, do pomieszczenia wbiega drużyna Navy SEALs wraz z ... Prezydentem i Samanthą na czele. Wyatt swoim sposobem znika w promieniu światła, a kapitan Małagocki zaczyna uciekać.
-Jesteś cały?! - pytają jednocześnie przywódcy ekipy.
-Po za bólem głowy chyba tak, przetnijcie to rzesz! - Sam wyciąga nóż i przecina moje węzły. - Ma ktoś broń?
-Łap - rzuca mi swój pistolet Andrzej.
Natychmiast ruszam w pogoń za szpiegiem, nie uciekniesz mi gnoju jeden, nie tym razem! Skręcam w bok i zaczajam się w oczekiwaniu na niego. Słysząc donośne kroki, odczekuję chwilę dopóki nie zbliżą się do mnie, po czym wyskakuję. Oba pistolety wypadają nam z dłoni, lecz to ja jestem górą. Zadaję pierwszy cios.
-To za Caroline, - drugi - to za liceum - trzeci - to za moją matkę - czwarty - to za zdradę! - przygotowuję się do zadania ostatecznego piątego, lecz nie spostrzegam kiedy wyciąga on nóż z buta i boleśnie rani mnie w rękę, ból paraliżuje moje ruchy, co oczywiście natychmiast wykorzystuje wróg. Zostaję solidnie skopany i odrzucony pod przeciwną ścianę. Kapitan Małagocki sięga po pistolet.
-No i co? Wydawało ci się, że już wygrałeś?! Twoją matkę nawet przyjemnie było zabić - chcę rozszarpać mu gardło, lecz nie mam po prostu siły nawet wstać. - Jakieś ostatnie słowa skurwysynu?
-Tak, lepiej spójrz się za siebie. - obraca się, tylko po to, by spostrzec stojącą za nim drużynę szturmową. Nie wiem jakim cudem udaje mi się wstać. - Poddaj się, to już koniec.
-Mylisz się i to bardzo - pociąga za spust i oddaje kilka strzałów w Prezydenta, który natychmiast pada, ekipa wpakowuje w niego po magazynku z MP-5.
-Panie Prezydencie! - wołam.
-Spokojnie, nic mi nie jest ... uhhhh, nie myślałem że to aż tak może zaboleć. - zdejmuje z siebie kamizelkę.
-Kurwa mać! Caroline! - przypominam sobie nagle o porwanej dziewczynie. Sam wyciąga mapę z kieszeni spodni trupa.
-Spójrz na to.
Na mapie widać wyraźnie czerwonego iksa w pobliżu starorzecza Wisły ... jeśli to jest to ...
-ANDRZEJ! Dawaj helikopter, czy cokolwiek innego! Muszę się dostać tutaj - pokazuję mu znak na mapie.
-Krwawisz ... ledwo co stoisz, może lepiej było by, gdybyś poleciał do szpitala?
-Pierdolenie, bywało gorzej. Jeżeli nie dotrzemy, zginie niewinna osoba.
-Jak chcesz. - wyciąga krótkofalówkę - Szalbierz, jesteś tam?
-Sterczę tu już od 5 minut, gdzie wy do cholery jesteście?!
-Pakunek przejęty, mamy nowe zadanie, paczuszka w sektorze 23 Gamma Hydra Delta 56.
-Spodziewany opór?
-Znikomy, może dwóch pilnujących.
-Tylko zdajesz sobie że to za linią frontu nieco?
-SZALBIERZ KURWA TWOJA MAĆ! TO NIE JEST PROŚBA! TO JEST PIEPRZONY ROZKAZ!
-Tak jest! ... Kutafon pieprzony
-JA TO KURWA SŁYSZAŁEM!
Ruszamy biegiem do helikoptera, który ląduje ostro na pobliskim parkingu.
-Adam? To ty? - pyta się Mikołaj
-Nie kurwa, diabeł. Tak wiem, dostałem nieco wpierdolu, ale bywało gorzej. Startuj, natychmiast!
-Się robi.
Po 15 minutach dolatujemy na miejsce, prawie natychmiast zostajemy ostrzelani z karabinów maszynowych.
-Kurwa mać, robi się gorąco! Panowie, wyskakujecie przy samej ziemi, wracam jak ich uciszycie!
-Co, boisz się spocić?
-Nie chcę oberwać jak ty! - przekrzykuje głos wirników
Jedyną moją odpowiedzią jest uniesiony wysoko środkowy palec. Wyskakujemy niemalże natychmiast, śmigłowiec odlatuje poganiany przez ostrzał nieprzyjaciela, a ja wyrywam do przodu strzelając z pistoletu gdzie popadnie, wszystkie kule znajdują swój cel, takiej celności nie miałem od czasów szkolenia w Benning!
-CAROLINE! Odezwij się! - ku nam wybiega sylwetka, żołnierze odruchowo podnoszą swoją broń. - - WSTRZYMAĆ OGIEŃ! - krzyczę. Z cienia wyłania się Caroline. Ja padam ze zmęczenia i bólu.
-Adam! - słyszę Samanthę, jak gdyby przez mgłę.
-Nic ... mi nie jest .. to tylko chwilowe ...
-Już to widzę! Andrzej, śmigło! Natychmiast! Zaliczamy szpital po drodze!
-Się robi pani sierżant! - odpowiada prezydent jak gdyby był zwykłym szeregowcem.
-Nie trzeba - próbuję wstać lecz marnie się to kończy.
-O nie, to jest rozkaz, leżeć masz!
-Nie przebijesz mnie stopniem Samantho Traynor.
-Ona nie, ale ja tak - odpowiada prezydent Wrona.
Więcej nie pamiętam ...

środa, 20 września 2017

Pierwszy wspólny lot

12 styczeń 2012. Lotnisko Aeroklubu Tomaszowskiego, 5 kilometrów za Tomaszowem Mazowieckim.
-Może to nie był dobry pomysł?
-Asia, nie przesadzaj! Od miesiąca mi trujesz żebym cię wziął na lot, a akurat mam jedynego Hurricane'a który ma dwa miejsca.
-Cóż, mam lekkiego pietra.
-Boże, osobiście go wczoraj sprawdzałem, po za pękniętą kratownicą nie ma niczego uszkodzonego. - śmiać mi się chcę jak widzę jaj minę - Oj przecież żartuję, nic mu nie dolega.
-Kiedyś cię zamorduję za takie śmieszki.
-I kto cię będzie bronił?
-A idź ty - uderza mnie z otwartej ręki w bark.
Kierujemy się w stronę samolotu, z daleka już widzę jego sylwetkę. Jednak gdy podchodziliśmy bliżej zaciekawiły mnie ponownie zamontowane karabiny maszynowe.
-Co to jest? - pytam jednego z mechaników krzątających się obok mojej maszyny.
-Rozkaz z Dowództwa Sił Powietrznych, wszystkie maszyny zdolne do walki mają być przygotowane na wypadek wojny. Dlatego "Stary" kazał ci dzisiaj wykonać lot próbny ze strzelaniem. Tarczę będziesz miał holowaną przez Andrzeja i "Starą Damę"
-Przecież wczoraj padał jej cylinder!
-Dostaliśmy oryginalny silnik od amerykańców.
Nie zadając więcej pytań wsiadam do maszyny, sprawdzam obwody elektryczne, ciśnienie, takie tam pierdółki.
-Gotowa? - pytam odwracając się, w odpowiedzi widzę uniesiony w górę kciuk. Taki sam znak przekazuję mechanikowi, który napędza rozrusznik korbą. Włącza się elektryka, jeszcze chwila ...
-ODPALAJ! - słyszę krzyk. Wciskam przycisk startera, silnik zaskakuje zadziwiająco szybko, bez zbędnego marudzenia. Zamykam owiewki i zaczynam kołowanie na pas.
-Wieża, tu Orzeł 2, proszę o zgodę na start z pasa 14 prawego.
-Tu wieża, masz zgodę na czternasty prawy.
-Kontrola łączności, talk to me Goose - wykorzystuję tekst z "Top Gun"
-Słyszę cię głośno i wyraźnie - odrazu człowiekowi się lżej robi jak słyszy ten ciepły ton głosu.
-Wieża, startujemy. - ciągnę przepustnicę do siebie, nigdy nie lubiłem tego sterowania gazem, dobrze że chociaż drążek sterowania działał normalnie. Mówiłem nawet mechanikom żeby odwrócili ten ciąg, ale "koszty remontu", "Stary nas zabije". Nabieramy prędkości, czekam do samego końca pasa, mimo iż prędkość startową mam już dawno osiągniętą i gwałtownie podciągam maszynę.
-Wariacie mój ty - słyszę w słuchawkach, od razu na mojej twarzy maluje się szeroki uśmiech.
-Trzymaj się mocno! - czekam aż zaświecą się lampki sygnalizacji podwozia i wykręcam klasyczną beczkę, znak rozpoznawczy naszego Aeroklubu.
-Orzeł 2, pułap 240, kurs 032, szukajcie Damy - "Starą Damą" nazywaliśmy muzealną B-17G "The Old Lady", nie dalej jak rok temu amerykanie przekazali ją nam jako dar, wraz z kompletem części zapasowych.
-Po prawo, widzisz? - przechylam Hurricane'a na skrzydło.
-Widzę wyraźnie
Odbezpieczam spust karabinów maszynowych i uruchamiam celownik kolimatorowy, nasz poziom lotu to dwa tysiące metrów. Dodatkowe 400 to tylko kwestia kilku sekund. Tarcza z tyłu bombowca wypełnia mi celownik. Naciskam spust, broń mojego myśliwca dosłownie wypluwa z siebie kilkanaście pocisków na sekundę, jeszcze dwie serie i kończy się amunicja.
-Chyba czas lądować - mówi Asia
-Paliwa mamy jeszcze sporo
-Ale ja zaraz ci mozaikę z tyłu ułożę!
-Dobra, tylko wytrzęsiemy wieżę
-Że co? -  pyta nie bardzo rozumiejąc.
-Zaraz zobaczysz. Wieża tu Orzeł 2, proszę o zgodę na przelot.
-Tu wieża, odmawiam, ścieżka podejścia jest zajęta.
Zaczynam się śmiać.
-O nie, ty chyba nie zamierzasz ...
-I'm sorry Goose, but it's time to buzz the tower. - wykorzystuję kolejny cytat z mojego ulubionego filmu. Zniżam lot i nabierając prędkości przelatuję blisko wieży kontroli lotów, pozdrawiając wszystkich uniesionym "międzynarodowym znakiem pokoju".
-By cię szlag jasny trafił Orzeł!
-YIIIIIIIIIIIHAAAAAAAAAAA!
Odchodzimy na drugie kółko, podczas którego szykuję Hurricane'a do lądowania, klapy są, podwozie wyciągnięte ... aż tu nagle silnik przestaje działać. Co jest u licha? Natychmiast chowam otwarte wcześniej klapy, żeby nie tracić nie potrzebnie prędkości.
-Co jest? - pyta moja zaniepokojona pasażerka.
-Drobna awaria, gnojek potrafi mieć humorki - próbuję ponownie uruchomić maszynę, lecz nawet nie reaguje na wciśnięcie startera. Nagle mnie olśniło, szybkie spojrzenie na wskaźniki akumulatorów, puste. No pięknie, zamorduję tych mechaników, jeszcze wczoraj je wymienialiśmy i sprawdzaliśmy! Mówili że wszystko jest w jak najlepszym porządku! Całe szczęście do pasa mieliśmy całkiem blisko, choć napociłem się nieco przy sterach, gdyż lądowałem trochę poniżej prędkości minimalnej. Natychmiast wyskoczyłem z samolotu zapominając o Asi i pobiegłem do szefa mechaników, na mój widok poderwał się, a ja chwyciłem go za patki od koszuli.
-Sukinsynu, chciałeś nas zabić?!
-Nic nie widziałem! Wczoraj go odpalaliśmy i wszystko grało!
-A MOŻE NIE TRZEBA BYŁO GO ZOSTAWIAĆ NA ZEWNĄTRZ! ZAMARZŁY GNOJKOWI AKUMULATORY!
-Osobiście go rano sprawdzałem, były naładowane w pełni?
-To dlaczego wskazania mam na zero?!
-Cholera go wie!
W międzyczasie pozostali zholowali uszkodzony samolot do hangaru, natychmiast otworzyliśmy pokrywę akumulatorów. W trzy sekundy dostrzegam powód awarii, zbyt słabo przykręcone klamry pod wpływem wstrząsów i kilku manewrów po prostu spadły.
-Kto kurwa dokręcał śruby?! - pytam będąc co raz to bardziej zdenerwowanym.
-Ale to nie ja!
-A kto mechanikiem k... jest?!
-Chorąży!
-Tysiąc razy mówiłem! Głównym jesteś ty, a nie kto inny!
-Adam, spokojnie! - zaczął Andrzej, pilot B-17.
-Jak mam się nie denerwować?! Gdyby padł mi wcześniej to szlag by trafił maszynę za 120 tysięcy!
-Ale przecież nic się nie stało!
Nerwy ponoszą mnie na tyle, że uderzam mechanika swoim potężnym prawym sierpowym. Gdyby mnie nie powstrzymali, to bym chyba gościa zabił.
-Co tu się dzieje?! HANGAR, CZY BURDEL! - rozlega się basowy okrzyk naszego szefa.
-Prawie mnie zabił prezesie. - skarży się mechanik.
-Taa? A kto za słabo przykręcił klamry w maszynie? TAK ŻE MI NA ŚCIEŻCE PODEJŚCIA SZLAG SILNIK TRAFIŁ?!
-CISZA! Adam, nie pierdol, mojej żonie też klamry spadają z włosów i czasami szlag mnie trafia jak narzeka, a czasami i za to w facjatę wyłapie że aż furczy i żyje z porysowaną facjatą. ALE ROBERT PRZEGIĄŁEŚ! TEN (tu wyraził się dość ostro, obrażając chyba wszystkie narządy faceta) HURRICANE KOSZTOWAŁ MNIE 120 BANIEK! Jak tylko ktoś go zarysuje od razu leci ze stanowiska! Robert, lecisz jak nic, Konrad, wracasz na stanowisko. Adam masz po premii i 5 karnych lotów na "Damie"
-Nie no ...
-Dziesięć ...
-Kurde, Kalota, nie przeginaj ...
-Dwadzieścia!
-No dobra, niech ci będzie! - widzę jak odchodzi, jak tylko zamykają się za nim drzwi ... - kutafon pieprzony ... - drzwi natychmiast się otwierają.
-Kutafon zadzwonił i wlepił ci 30 lotów plus dwa dni zawieszenia.
Z Kalotą nie pogadasz, nawet jak spróbujesz się wymigać od roboty to usłyszysz coś z plejad typu : "Robota nie ch.. stać nie może!"
Z toalety wychodzi Asia, taka nieco blada. W sumie ja się nie dziwię ...
-Żyjesz?
-Sama nie wiem, nigdy więcej lotów z tobą.
-Heh, aż tak źle?
-Gdybyś tak ostro nie wykręcał tych wszystkich figur to może jeszcze było by znośnie ...
-Chciałem ci tylko zaimponować moimi zdolnościami.
-Przesadziłeś przynajmniej o jedną beczkę.
-Hej Krzychu! - wołam kolegę.
-Co?
-Zrobisz nam fotkę?
-Jasne.

Śledztwo

23 sierpnia 2013. Prokuratura Okręgowa Warszawa- Śródmieście, Warszawa, Polska.

-Więc, pomimo wyraźnego rozkazu ogólnego, mówiącego o natychmiastowej ewakuacji głowy państwa na lotnisko Okęcie, podjął pan walkę z dwoma śmigłowcami Mi-24 Hind?
-A co miałem  zrobić? UH-1D jest zbyt wolny, zanim bym tam dotarł, już by mnie zestrzelili.
-Problem w tym, że to był zmodyfikowany egzemplarz tego śmigłowca, z nowymi silnikami i osprzętowaniem.
-A skąd miałem to kurwa wiedzieć? Nie było przy nim żadnej tabliczki czy innego napisu! Stał na lądowisku to go wziąłem. O modyfikacjach nic nie wiedziałem.
-Rozbił pan maszynę wartą 150 milionów złotych - gęba opada mi do samej podłogi, wydali na tego gruchota 150 MELONÓW?! Ktoś tu, albo sobie jaja robi, albo mamy spory przekręt.
-Nie rozbiłem, tylko mnie zestrzelili, a to jest różnica. Taka jest wojna człowieku!
-Niech się pan nie unosi kapitanie, i tak ma pan szczęście. Mimo tego, jest pan zawieszony do czasu wyjaśnienia tej sprawy.
-To wszystko?
-Tak i proszę nie wyjeżdżać z Warszawy bez powiadomienia nas o tym.
Wychodzę trzaskając drzwiami. Kurwa mać! Pomimo zeznań obu oficerów Biura Ochrony Rządu i Prezydenta zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne przeciwko mnie, do dupy z takim państwem! Już zaczynam żałować, ze swojej decyzji o wzięciu śmigłowca. Wychodzę z budynku kompletnie wkurwiony, mam ochotę zalać prokuratorka w betonie. A pies go gryzł wskakuję do swojego służbowego Jeepa i ruszam w stronę naszego bloku, na szczęście nie ma za dużych korków. Nagle odzywa się mój telefon, no świetnie, kto jeszcze czegoś chce?
-Ki czort? - rzucam w słuchawkę
-Twój koszmar - aż zjeżdżam na pobocze, widząc zbliżającego się policjanta, wyciągam "blachę" NCIS, od razu macha mi ręką. Rusza w kierunku następnego auta.
-Ty skurwysynu jeden, tego chciałeś? Żeby mnie zdegradowali?
-To właśnie w tej sprawie dzwonię, a tak btw. Nie mógłbyś nie co cenzuralniejszych słów używać?
-Nic z tego, żadne ze znanych cenzuralnych słów nie odda w pełni twojego charakteru.
-Ciekawe mniemanie. Anyway, zawsze chciałem cię zabić, a zabójstwo porucznika, czy szeregowego to żaden rozgłos, co innego najmłodszego kapitana Wojska Polskiego, głównodowodzącego jednostką, która weszła do Polski jako pierwsza. Spotkajmy się w Lasku Bielańskim za trzy godziny, mam coś co może cię ocalić od degradacji.
-Niezłe mi pocieszenie Wyatt, mam włożyć kamizelkę?
-Nie tym razem, jeden raz mogę zrobić dla ciebie wyjątek.
-Mam nadzieję, że nie kłamiesz. 
-Raz możesz mi zaufać, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, chyba znasz to powiedzonko?
-Oczywiście.
-To masz trzy godziny na dotarcie na miejsce, sądząc po obecnym tłoku w pobliżu Bielan zajmie ci to dokładnie pół godziny, odpoczniesz sobie i na spokojnie pogadamy.
-Jasne jasne - rozłącza się. Cholera, może powinienem ustawić gdzieś na dachu jakiegoś snajpera? Ale jeśli chce grać fair to możemy spróbować. Dokładnie w pół godziny docieram do Lasku Bielańskiego, skurczybyk nie mylił się, nie wiem jak to wyliczył, może mnie obserwował? Diabli go wiedzą. Wyciągam książkę "Mój Spitfire" Wacława Króla i resztę czasu spędzam na oczekiwaniu na mojego nieoczekiwanego wrogo-sojusznika. W pewnym momencie słyszę jak ktoś siada koło mnie.
-Nie odwracaj się - mówi znajomy głos.
-Spokojnie, nawet nie mam takiego zamiaru.
-Pod ławką jest koperta, w środku są zeznania dowódcy oddziału który was zestrzelił, ponadto daję ci nieco forów. Masz tam też informacje o szpionie w waszej ekipie.
-Ciekawe niby kto ...
-Powinieneś wiedzieć.
Ciemno robi mi się przed oczami, szpiegiem nie mógł być nikt inny jak tylko ta czerwona świnia, kapitan Wojciech Małagocki, tfu, zawsze wiedziałem że jest czerwony, ale że aż tak? No po prostu świetnie, niech no go tylko dorwę, zajebę skurwysyna. A ja chciałem go dopuścić do naszych tajnych akt!
-Dlaczego to robisz?
-Zawsze gram fair, ciebie chcę zabić za tamto pod Wrześnią a nie pozbawić stopnia oficerskiego.
-To co, do zobaczenia? - mówię wstając. Chcę jak najszybciej stamtąd uciec, mam już dość tych jego wywodów.
-Oby nie, już wystarczy mi tyle kulek od was. Pozdrów tą Jaylah i przeproś za ten strzał w rękę, celowałem obok, zresztą byłem pewien, że jest pusty.
-Ruski szajs, co się dziwisz.
-W sumie racja. No spadam już bo mnie ktoś jeszcze rozpozna.
Odchodzi i znika za rogiem, a ja kieruje się do mojego auta i wracam do budynku prokuratury z którego tak nerwowo wyszedłem. Po pół godziny przebijania się przez zatłoczoną Warszawę w końcu docieram na miejsce.
-A pan czego tu? - pyta zdenerwowany prokurator, kiedy wchodzę otwierając drzwi z całej siły.
-Mam dość ważne informacje.
-Na temat czego niby?
-A tego jak mnie zestrzelili i o ruskim szpionie w Marynarce. - podaję mu kopertę otrzymaną przez Wyatta, w której znajduje się raport CIA na temat działalności kapitana.
-Skąd ty to ... -wytrzeszcza oczy.
-Mam zaprzyjaźnionego agenta.
-Cóż i tak miałem do pana jechać, na osobisty rozkaz Prokuratora Generalnego umarzamy śledztwo, ale pojawił się i wniosek Sztabu Generalnego w sprawie tej małej niesubordynacji. Oficjalnie odbieramy panu prawo awansu na 10 lat.
-I dobrze, wyżej już iść nie chciałem. Nie lubię papierków, a raz już miałem z nimi doczynienia, po czym musiałem gnać na front, ratować sytuację.
-Myślę żę to wszystko. Przepraszam za takie dość ostre przesłuchanie, miałem szefa za szybą, nie miałem wyjścia.
-Nic się nie stało
Wychodzę z budynku nawet dość zadowolony, wsiadam do Jeepa i wracam do domu, lecz wcześniej wpadam do baru, muszę się napić. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
-Cześć staruszku! - aż podskakuję.
-Jezu, Sam, chcesz żebym na zawał zszedł? Wystarczy mi już na dzisiaj.
-Nie no, nie przesadzaj, aż tak źle to chyba nie jest?
-Daj spokój, najpierw przesłuchanie w prokuraturze, potem nagle z dupy pojawia się mój odwieczny wróg, daje mi kopertę, a z niej dowiaduje się, że mój dawny nauczyciel robi na dwie strony, donosząc ruskim.
-No to rzeczywiście nieźle.
-A co u Caroline?
-Wiesz jak to jest z nastolatkami, trudny okres. Nawet ją tu ściągnęłam, ciekawe jest to, że chce polatać ze sławnym "Orłem" - uśmiecham się.
-Jak tak, to ją wezmę, tylko nie wiem na co.
-A dzisiaj to co? Nie jest jeszcze tak późno.
-Już po jednym jestem, a po pijaku nie latam.
-To chyba że tak, a jak ty nauczyłeś się tak latać?
-Zbyt długa historia, ale o tym jak Asia chciała się przelecieć Hurricanem mogę opowiadać godzinami.
-Dajesz

sobota, 16 września 2017

Powrót Feniksa

21 sierpnia 2013. Warszawa, Polska.

-I tak właściwie byliśmy już razem ze sobą, kostka zagoiła mi się po około dwóch tygodniach. W lesie większych przygód już nie mieliśmy. Przed wyjściem zakopaliśmy całą broń w lesie i wróciliśmy do Tomaszowa.
-Niezły snajper, dwóch ruskich ze starego karabinu?
-Nom, sama się dziwiłam, ale no cóż. Był ... TFU! Jest lepszym snajperem niż ja, muszę to przyznać. Sabro, włącz ten telewizor, może jest coś ciekawego.
Właśnie dostaliśmy potwierdzenie i materiał wideo ze strony Rosyjskiej. Prezydencki UH-1 Huey o nazwie "Husarz" został zestrzelony 5 kilometrów za linią frontu, mamy też doniesienia o jednej ofierze, co z pozostałymi i co najważnejsze ile ich było? Tego nie wie nikt, ewakuacja odbyła się w ogromnym pośpiechu.

-No i pięknie, a ja myślałem że Adam jest dobrym pilotem, a tu dupa - mówi z wściekłością Mikołaj.
-Nie ma co siedzieć na tyłkach i pierdzieć w stołek panowie i panie! Lecimy po nich! - krzyczy Corspa.
-A skąd wiesz, że tą ofiarą nie był na przykład Adam? Piloci zawsze przy katastrofach śmigłowców ...
-Zamknij się myśliwcu jeden, bo ci zaraz tą facjatę przerobię na mielone.
-No nie przesadzaj.
-To skończ pieprzyć i zbieraj graty!
-Ja się zastrzelę.

15 minut później, 4 kilometry za linią wroga.
-Daleko jeszcze?
-Panie Prezydencie, jeszcze jedno słowo a będzie pan szedł jako pierwszy, a ruscy skorzystają z okazji i pana kropną. I bardzo dobrze, jednej jadaczki mniej - mówię z nieukrywaną frustracją. Nic tylko gada kuźwa jego mać. Nagle z tyłu rozlegają się strzały - PADNIJ! - krzyczę i namierzam jednego z wrogów, po czym oddaję strzał. Biegniemy jak najszybciej przed siebie, kule świszczą dosłownie centymetry nad naszymi głowami, w pewnym momencie dostrzegam wrak transportera opancerzonego - ZA TEN WRAK!
Biegniemy ile sił zostało, ja osłaniam trójkę ogniem, całe szczęście zdążyliśmy się schować zanim tuż za mną eksplodował granat. Mógłbym przysiąc, że jakiś odłamek trafił mnie w rękę.
-Ile ci zostało? - pyta jeden z BOR-owców. Wyciągam magazynek ... kurwa nie jest za wesoło.
-Trzy pociski.
-No to dupa jasna.
Nasze zmartwienia przerywa odgłos wirników śmigłowca.
-Jeśli to ich ... -zaczyna drugi oficer.
-Panowie, bez takiego pesymizmu do kurwy nędzy! - wtrąca Prezydent Wrona. Ja zaś wychylam się i opróżniam magazynek pistoletu. Nagle zza drzew wyłania się sylwetka jednego z naszych śmigłowców Black Hawk. Ciekawe kto się pofatygował?
-ŁBY NISKO! - krzyczę do naszych widząc jak dwa karabiny maszynowe śmigłowca zaczynają się jarzyć jasno-czerwoną poświatą, likwidując większość wrogiej piechoty. Śmigłowiec zaczyna podchodzić do lądowania tuż za nami, drzwi przedziału desantowego otwierają się ...
-ŁADOWAĆ SWOJE DUPY NA KANAPY CIULE SAKRAMENCKIE!
-Corspa? Co ty tu u licha robisz?
-Nie ma czasu na wyjaśnienia, do środka. - podaje mi karabin M4 z którego oddaję jeszcze kilka strzałów osłonowych.
-Arizona Dwa, czy macie Prezydenta?
-Tu Arizona Dwa, od tej pory to my jesteśmy Husarzem! - krzyczy Mikołaj w mikrofon.
-Sabro, zabierz nas do domu, tylko bez żadnych przygód, błagam - próbuję przekrzyczeć huk wirników.
-To już masz jak w banku.

-Piotr Kraszewski, na żywo sprzed Pałacu Prezydenckiego, tłumy wyszły na ulicę po relacji ze Sztabu Generalnego i prawdopodobnie najsłynniejszej samowolniej misji ratunkowej kapitana Mikołaja Szalbierza i kapitan Corspy, o to fragment meldunku przekazanego z pokładu śmigłowca, który wyruszył na ratunek.
-Arizona Dwa, czy macie Prezydenta?
-Tu Arizona Dwa, od tej pory to my jesteśmy Husarzem!
Oficjalne oświadczenie prasowe zostało wydanie dwie minuty po tej transmisji. Ocalałymi z katastrofy śmigłowca UH-1 Huey "Husarz" są : pilot - kapitan Adam Kielski, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Wrona oraz dwaj oficerowie Biura Ochrony Rządu. Jedyną ofiarą jest Minister Obrony Narodowej, wielka strata rządu. Mimo tego, z tego co państwo widzą ludzie nie przestają się cieszyć a na horyzoncie już widać sylwetkę śmigłowca ratunkowego. *słychać odgłos nisko przelatującego śmigłowca* Ależ piękna brawura, przelot tuż nad dachami budynków! Taką maszynę może pilotować jedynie doskonały pilot, którym jak przypomnijmy jest kapitan Mikołaj Szalbierz. Pozostaniemy jeszcze przez chwilę tutaj, po czym wrócimy do studia. Piotr Kraszewski, Wiadomości

czwartek, 14 września 2017

Zakulisowe ciekawostki z początków serii

Nie mogę zasnąć cholera jasna, no dobra, to zamiast leżenia i zbijania bąków napiszę coś produktywnego :) A mianowicie ciekawostki z początków serii.

  1. W pierwszym zamyśle Corspa i Adam mieli być w dość ostrym konflikcie przez niemalże całą wojnę, aż do ostatniego dnia, kiedy to Corspa miała opowiedzieć Adamowi swoją historię zgwałcenia na pierwszej wizycie na Ziemii. Zresztą to widać w początkowych postach, później pomysł jakoś upadł.
  2. Jak już pewnie wiecie lub nie, postać Asi jest wzorowana na jej rzeczywistym odpowiedniku, choć nie o takiej historii jak tutaj. Nie będę się rozpisywał, po prostu, dostałem kosza i tyle, widać to zresztą gdzieś po postach z lipca/sierpnia 2016 roku, kiedy to postać Asi spadła na drugi plan. Nie powiem nie, ciężko mi teraz trochę to pisać, no ale dobrniemy jakoś do końca.
  3. Orginalnie 1 Dywizja Marines w której służą nasi bohaterowie miała być nazwana "Young Marines" od młodego wieku bohaterów, ponieważ wpadłem na pomysł tej książki będąc gdzieś w 2 klasie gimnazjum, wszyscy bohaterowie mieli mieć około 16-17 lat. Szlag to trafił po awarii laptopa
  4. Na początku, Dywizja nie miała mieć kompanii tylko "Szwadrony", były one podzielone w prosty sposób : A - Młodziki 16-17 lat (Szwadron naszych bohaterów) B-Nieco starsi 18-20, C -ŁO PANIE JEZU, STARE DZIADY! 20-24, D - Matko święta! Belzebuby! 24-30, no i szwadron E - czyli wsparcie pancerne.
  5. Kiedy jeszcze pisałem "very first beta", na moim starym laptopie, nigdy nie wpadłem na ostre rozwinięcie całej historii. Może to i lepiej że szlag trafił tą wersję?
  6. Asia miała zginąć i basta! Nie łatwo było przekonać mnie do zmiany zdania, lecz pierwowzór zagroził mi opuszczeniem czytania dalszych części. No cóż, po takim szantażu długo nie miałem zakończenia, lecz wspólnymi siłami doszliśmy jakoś do kompromisu
  7. Tak, Adam miał być "Uniwersalnym Żołnierzem" służącym w różnych siłach zbrojnych.
  8. Bez mojego kochanego I Liceum nie powstało by wiele postaci. Ba, niektóre pierwowzory nawet o swoim istnieniu nie wiedzą! A w planach mam jeszcze kilku, ale to już na kolejne książki.
  9. Na książkę wpadłem dopiero po napisaniu opowiadania "Pierwsza misja" na konkurs literacki, za który to tekst nie dostałem nawet wyróżnienia, po mimo tego iż był bardzo oryginalny. Mam nawet gdzieś jego kopię i jak teraz przeglądam ... o matko święta, interpunkcja po prostu leży, co ja się dziwię że tej nagrody nie było.
  10. Pierwowzór tej książki straciłem w dość zabawny sposób. Otóż grając sobie rekreacyjnie w jakąś grę, już nie pamiętam jaką, upuściłem na laptopa zszywacz, którym akurat zszywałem sobie karty pracy (cholera to strategia była?) I nagle komputer mi się zawiesił, a dysk zaczął wydawać dziwne dźwięki. No dobra, zrestartowałem go, lecz to nie pomogło. Miałem typowy "Oh shit face". Jeszcze jeden restart i dupa blada! Nic! Zaniosłem go do znajomego informatyka, który postawił diagnozę : zniszczony odczyt danych z dysku. Spytałem go o możliwość odzyskania danych, odpowiedź była negatywna. Oczywiście później na internecie znalazłem tonę poradników na ten temat, nie powiem, wściekłem się nieco. Ale zabawniejsze było to jak straciłem ekran po 2 tygodniach użytkowania. Lecz to już inna historia.
No to było by na razie na tyle, jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, to zapraszam do ich zadawania w komentarzach.


środa, 13 września 2017

Hej przygodo!

Jeden z moich najnowszych pomysłów (a przynajmniej wtedy kiedy to pisałem). Teraz postaram się by każda postać miała swoją małą historyjkę, na starcie chciałem wpisać przedwojenną opowieść Corspy ... ale to co przeżyłem przy pisaniu na papierze tego właśnie opowiadania ... nie, nie chcę jeszcze raz tego przeżywać, zbyt dużo emocji i łez. No więc zaczniemy od małej opowieści, w której przewija się aż 4 głównych bohaterów, Adam, Asia, Andrzej i Kinga.
Edit 13.09.17 : Ło pieruna, dawno mnie tu nie było, przynajmniej od czerwca? Chyba wtedy rozpocząłem pracę nad tym epizodem, wybaczcie tą jakże długą przerwę, lecz wasz ukochany poeta dostał się na wymarzone studia i musiał załatwiać wiele rzeczy. Część powie pewnie "zaraz, zaraz, a co żeś robił w sierpniu?" Od razu odpowiadam, załatwiałem mieszkanie i ogarniałem najpotrzebniejsze rzeczy, więc czasu miałem raczej niewiele. Od dzisiaj postaram się do października zakończyć prace nad tą powieścią i przejdziemy do następnej, którą już wstępnie zacząłem przygotowywać. *Spogląda na zegarek* O cholera jasna, 22:37?! DO ROBOTY!
Edit 14.09.17 : Zmieniłem nieco tło bloga, proszę o recenzję, czy mam powrócić do tego co było, czy też może już takie zostać/
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
5 maj 2011. Tomaszów Mazowiecki, Polska.

-Gotowi do wymarszu? - spytał nas nauczyciel wf-u, w chwili w której zakładałem akurat plecak.
-Znowu tam gdzie zawsze?
-Przecież wiesz, że tam jest najlepszy punkt widokowy.
Szliśmy na trzydniową wycieczkę w pobliże naszego miasta, którąś z kolei, po trzeciej już przestałem liczyć, ba, nawet przestaliśmy się czegokolwiek obawiać. Było tam cicho i spokojnie, zawsze uważałem, że to nas kiedyś zgubi, co wkrótce okazało się być prawdą. Do obozowiska dotarliśmy pod wieczór, a zaznaczyć trzeba, że wyruszaliśmy o świcie, po rozłożeniu namiotów usłyszeliśmy dziwny kwik, od razu wiedziałem co się święci.
-Marek ... - zagadnąłem nauczyciela.
-Też to słyszałem, tylko jakby z dwóch stron, wschód, czy zachód?
-Bardziej strzelałbym w północny wschód ... - kolejny kwik, jakby trochę bliżej. - Dokładnie, północny wschód, jakieś 200-250 metrów od nas.
-Domyślasz się co to?
-Dzik jak nic, mówiłem ci, że ta pewność kiedyś nas zgubi?
-Nie wymądrzaj się, też się cykam.
-Marek, bo cię zaraz kopnę ...
-Na drzewa zdążymy?
-Nie ma szansy, dzik zapieprza nawet 30 na godzinę.
-To co robimy?
-Jak to co? SPIERDALAMY! - krzyczę na cały głos i chwytam najbliższą stojącą mnie osobę za rękę, którą, jak się po chwili okazuje jest Asia. I pomyśleć, że jeszcze przed rokiem była zwykłą koleżanką z klasy, a teraz coś zaczęło się pomiędzy nami dziać, tylko nie mam jeszcze pewności co. Po 500 metrach słyszę jej krzyk, odwracam się, jasna cholera, wywróciła się.
-Asia!
-Zwiewaj, nic mi nie będzie!
-Akurat, a potem Grabo i dyrekcja mnie rozszarpią! - biorę ją na ręce, cholera, trochę ciężka, ale chyba dam radę. Dwa kilometry później padam ze zmęczenia, po prostu tracę przytomność, całe szczęście, że nie połamałem naszych kości podczas upadku. Budzę się dopiero gdzieś nad ranem.
-Myślałam, że umarłeś ... tak ciężko dyszałeś na koniec. - z początku nie za bardzo kojarzę fakty, ale po chwili wszystko zaczyna wracać.
-Nie tak łatwo mnie zabić, powinnaś to wiedzieć, cholera, płuc nie czuję ...
-Nie dziwię się, dwa i pół kilometra z twoją astmą to już cud, a jeszcze z obciążeniem ...
-Moment co? - akurat tego nie potrafię skojarzyć.
-No ... przewróciłam się, chyba skręciłam kostkę, chciałam żebyś mnie zostawił, a ty się uparłeś ...
-To jedna z moich zalet - uśmiecham się.
-Przestań, prawie się zadusiłeś!
-Było warto. Trzeba jakoś wrócić, gdzie jesteśmy?
-Masz mapę?
-Akurat nie pomyślałem o tym, żeby dać się stratować idąc po nią.
-Czyli bania?
-Ani chybi tak.
-Poczekaj, wystarczy ci kierunek z którego przybiegliśmy?
-Powinien.
-No to już lepiej. Wschód, tak jak mówiłam jakieś dwa i pół kilometra. - wyciągnąłem swój nóż, który zawsze miałem w kieszeni na każdej takiej wyprawie. - co ty chcesz zrobić co?
-Nie to co myślisz - odkręcam nakrętkę na rękojeści.
-Spryciarz
-Mam jeszcze kilka asów w rękawie.
-To wyciągnij jakiegoś jeszcze, bo chyba nie przejdę ani metra ... - mówiąc to próbuje wstać i prawie natychmiast upada. W ostatniej chwili rzucam się, żeby chociaż nie uderzyła głową o ziemię. Jednak przez to boleśnie tłukę sobię biodro. - Dzięki ...
-Nie ma za co ... cholera jasna, pieprzony korzeń. - rozmasowuję stłuczoną kość.
-Mniejsza o to, kombinuj jak wrócimy do obozu, albo miasta.
-Obozu już pewnie nie ma, jak życie znam. Albo zwiali jak my i mają problemy z lokalizacją, albo wrócili i pozbierali wszystko.
-Czyli idziemy w kierunku miasta?
-A widzisz jakąś inną opcję?
-No nie wydaje mi się, pieruna, gdybym się nie wywróciła ...
-Nie przesadzaj już, to ja powinienem się obwiniać.
-Niby za co?
-A chociażby za kierunek ucieczki.
-Przestań już, no spróbujemy, może teraz ... - próbuje znowu wstać, co kończy się kolejnym upadkiem i kolejnym moim skokiem na ratunek. Nie mówiąc o tym, że tym razem spadła głową prosto na moje .... ekhem, czułe miejsce ... - o boże, przepraszam - zaczyna się śmiać.
-No i z czego rżysz pieronie jeden!
-Oj nie przesadzaj Adam, za mocno nie oberwałeś.
-Spadaj.
-No już, nie bocz się. Pomyśl jak przejdziemy ten dystans bez wody i jedzenia co?
-Pamiętasz tą rzekę w pobliżu obozu?
-No, mniej więcej.
-Od niej już blisko do punktu zbornego, pójdziemy w tamtym kierunku.
-Ale jak co?
-Po prostu poniosę cię.
-Łapy precz bo ukręcę przy samym tyłku.
-A masz inną opcję?
-Raczej nie ...
-Więc nie dyskutuj. No dawaj - podnoszę ją - uhhhhh, ciężka jesteś, cholera.
-Zaraz zarobisz w dziób za te teksty.
-No już spokojnie.
Idziemy powoli, chyba jakąś godzinę, aż w końcu trafiamy nad rzekę, a może raczej potok. Ledwo co daję radę postawić ją na ziemi.
-Ja pierdzielę, toć w pół do dziesiątej, a ja już śmiertelnie zmęczony!
-Sam chciałeś!
-Jasne jasne, poszukam resztek obozu, może coś jeszcze będzie.
-I tak nigdzie się nie wybieram.
Mając w pamięci charakterystyczną wypaloną rok temu polanę na północnym-zachodzie, wyruszam na poszukiwania. Przechodząc obok jednej gęstwiny, zauważam wystającą lufę karabinu.
-Hasło!
-Czarna Mańka!
Widzę jak Andrzej wychodzi z Kingą, śmiać mi się chce jak nie wiem co.
-No co?!
-Co jak co Andrzejku, ale ty zawsze trafiałaś odpowiednio.
-Śmiej się do upadłego, widziałeś resztę.
-Nie, jest nas teraz, tylko czwórka ... - nagle od strony rzeki słyszę krzyk, nosz kurna jasna!
-Dawaj to i za mną!
-Łap naboje! - krzyczy za mną Kinga, odwracam się i łapię pudełko z pociskami.
Biegnę spowrotem, z daleka widzę grupkę ludzi stojącą nad Asią, chyba nie mają przyjaznych zamiarów. Ukrywam się w pobliskiej gęstwinie, piękne stanowisko snajperskie ... patrząc przez lunetę widzę, że dwóch z tych osobników jest uzbrojonych. Szlag! Za wiele to ja im tą starą flintą nie zrobię, a może ...
-ZOSTAW MNIE! - słyszę za plecami, odruchowo wyciągam nóż. Prawdopodobnie jeden z nich trzyma Kingę za gardło, nie wiele myśląc rzucam w niego moim ostrzem, trafiam prosto na wysokości serca. Kurwa, zabiłem człowieka ...
-Andrzej sprawdź go, może miał coś przy sobie ... - zamieram widząc jak wyciąga pistolet z jego kieszeni.
-Colt 1911, sukinsyn. Czekaj a to co ... - odsłania jego rękaw. - kurwa mać, jebany Specnaz.
-Że jak? Co Ruscy robią u nas?
-Pewnie się na coś szykują, cholera ich wie. James Wyatt, Amerykanin, kurwa nie podoba mi się to, spoczywaj w pokoju. - wtedy nie myślałem, że go jeszcze spotkam. Wracam do celowania do tamtych dwóch, jeden z nich ma coś w podobie do kałasznikowa ... czyżby AN-94 Abakan? Chyba nie, ale mam skrytą nadzieję, że tak. Biorę głęboki oddech, przypominając sobie wszystkie elementy ze szkoleń strzeleckich, oddaję strzał, w momencie w którym dwóch ustawia się idealnie w jednej lini, więc pocisk eliminuje ich oboje. Andrzej rzuca mi pistolet, a ja ruszam na ostatniego, strzelając w nogę. Widzę jak chwyta się na wysokości uda, pieruna, trafiłem z biegu?
-Łapy to góry! Bo zabiję!
-Spakojna! Do you speak English?
-Yes. Take out everything you have.
-Take it easy, we wanted to help her.
-Bullshit, take off your shoes. You have any first aid kit?
-I do.
-Take it out slowly and drop it. - spokojnie rozsznurowuje buty i rzuca apteczkę. - Now get the hell out of here!
-As you wish. - powoli trzymając ręce w górze odchodzi. Trzymam go na muszce aż znika w oddali, Andrzej zakłada Asi prowizoryczny opatrunek i stara się jakoś uspokoić Kingę, podczas gdy ja sprawdzam ciała pozostałych dwóch sprzątniętych ze "starej flinty".
-Aa... Adam? - słyszę jej drżący głos?
-Nic ci nie jest?
-Chyba nie ... zabiłeś ich?
-No pewnie ... a co myślałaś?
-Jesteś mordercą ...
-No masz, a nie mierzyli do ciebie przypadkiem? Skąd miałem mieć pewność, że przypadkiem zaraz któryś nie pociągnie za spust?
-ALE ICH ZABIŁEŚ! - robi zamach ręką, trafiając mnie prosto w szczękę.
-Miałem pozwolić, żebyś ty zginęła?! I żebym stracił jedyną osobę którą kocham?! - wtedy zdaję sobie sprawę jak się wykopyrtnąłem. Jasny piorun, ty stary durniu, miałeś jeszcze trochę poczekać!
-Że co? - pyta z lekkim nie dowierzaniem.
-Po tym wszystkim co przeszliśmy w gimnazjum i tutaj w końcu mogłem ci to powiedzieć. Kurwa mam już dosyć ukrywania tego. Kocham cię ponad życie, nigdy już nie pozwolę by cokolwiek ci się stało. Możesz mnie kopnąć i powiedzieć "spieprzaj dziadu", zrozumiem.
-Nn .. nie ... wcale nie mam zamiaru tego robić ... - widzę te łzy w jej oczach. Jedynym gestem na jaki mnie w tym momencie stać jest proste przytulenie jej.
-Już ciiii ... będzie dobrze - całuję ją w policzek.
-No dobra - przerywa nam Andrzej, aż chcę mu dać w mordę za przerwanie tak idealnego momentu. - musimy ruszać dalej gołąbeczki.
Zabieram z ciała jednego z Rosjan kamizelkę taktyczną z granatami i jego karabin AN-94, nie wiadomo co jeszcze może być w tym lesie. Pistolet daję Kindze, niech się poczuje trochę bezpieczniej.
-Asia, dasz radę sama iść?
-Spróbuję. - o dziwo wstaje i robi parę kroków na próbę. - No nie jest tak źle, trochę boli, ale już nie aż tak.
-Andrzejku, gdzie Grabo i reszta?
-Diabli wiedzą, obóz stratowały dziki, po tej całek hecy wróciłem i zebrałem trochę żarcia i wody. Zabrałem twoją mapę i o mało co nie zszedłem na zawał jak usłyszałem szelest za sobą.
-Kiniaaaaa? Chciałaś mi kumpla zabić?
-Nie no, bez przesady. Myślisz, że ja też się nie przestraszyłam jak szukałam rzeczy w swoim namiocie a tu nagle, coś się szamocze koło mnie.
-I trafiliście na siebie co?
-O mało nie przyłożyłam mu patelnią w głowę
-Że jak?
-No normalnie, patelnią. - wybuchamy śmiechem. Takie rzeczy tylko na naszym obozie.
-A i jeszcze jedno Adam, ocaliłem twoją niezniszczalną zabawkę - podaje mi mój telefon. Rzeczywiście, to co o Nokii 3310 mówią jest prawdą. Sprawdzam zasięg, kiepski ale jest, wybieram numer naszego wuefisty.
-Halo?
-Marek? Znalazłem 3 naszych, gdzie jesteście?
-Poczekaj sekundę, sprawdzę. - szeleści mapą - jakieś 2-3 kilometry od Ujazdu.
-Szlag by to jasny trafił. Mam ponad 15 kilometrów w plecy, no trudno, idźcie dalej, jeżeli możecie to zaczekajcie w mieście, jak nie, to wracajcie, damy sobie radę. A i jeszcze jedno Marek.
-Co takiego co?
-Trafiliśmy na ruski Specnaz, nie miałem wyjścia. Trzy trupy.
-Coś po naszej stronie?
-Not even close, nie licząc stanu przedzawałowego u Kingi i moich brudnych gaci - zażartowałem
-No nic, trzymam gębę na kłódkę, bo was na przesłuchania wezmą, a tak będziecie mieli spokój.
-Dzięki - kończę połączenie. - No ekipa, ruszamy, oczy szeroko otwarte!
Asi udaje się przejść cały dystans do nocy, niestety z powodu jej kostki musieliśmy trochę zwolnić tempa. Zabrakło niewiele, około 3-4 kilometrów, ale wolałem nie ryzykować. Zanim zapadnie całkowita ciemność, rozkładamy prowizoryczny namiot z mojego plecaka i kilku płaszczy przeciwdeszczowych..
-Postoję na warcie jako, pierwszy, zmiana co dwie godziny, z wyłączeniem Asi.
-Bez przesady! Może i mam kontuzję i gówno znam się na broni, ale dam sobie radę.
-Jak chcesz.
Kładziemy się na ziemi, już prawie zasypiam, kiedy słyszę jakby chlipanie.
-Asia? Znowu płaczesz?
-To było piękne ... co zrobiłeś dla mnie ... i to co po tym powiedziałeś. Obiecaj mi, że już zawsze będziesz przy mnie, mój ty wojowniku - uśmiecha się przez łzy.
-Obiecuję, nigdy już nie dopuszczę do takiej sytuacji.
Niemalże natychmiast przestaje płakać, wtula się we mnie i oboje, zmęczeni zasypiamy.


niedziela, 18 czerwca 2017

Za linią wroga ... znowu!

21 sierpnia 2013. 5 kilometrów za linią frontu, okolice Warszawy.

-Uhhhh, co się stało? - pyta jeden z BOR-owców.
-Dylu, dylu, pierdolnęło w Czarnobylu. Pieprzona pelotka nas trafiła, sam nie wiem jakim cudem. Co z resztą?
-Minister is dead, reszta poturbowana.
-No pięknie, to teraz posądzą mnie o zamach stanu.
-Raczej nie, trzech świadków, w tym głowa państwa poświadczą, że próbował nas pan wyciągnąć z opresji.
-Ale śmigłowiec rozbiłem! Antoni się wścieknie ...
-Rzęch, nie śmigło - wstaje otrzepując się Prezydent.
-Z tym się zgodzę, który z was ma broń? - zwracam się do ochroniarzy.
-Ja, ale tylko Glocka z jednym magazynkiem. Karol swojego zgubił.
-Tylko nie zgubił! Wypadł mi jak spadaliśmy w dól!
-Zamknijcie się! Musimy się jakoś stąd wydostać, lecieliśmy na wschód tak?
-Dokładnie, ale jak dostaliśmy rakietą skręciliśmy na południe.
-Czyli kurs na północny zachód, idziemy w kolumnie, ja przodem, Karol za mną, Andrzej w środku, a ty - wskazuję na drugiego - zamykasz stawkę i daj mi ten pistolet. Kiedy ja padam, wy robicie to samo, capiche?
-No to na przód, trzeba wrócić do swoich.

Tymczasem w Warszawie.
Specjalne wydanie "Wiadomości" z odbitej Warszawy. Mamy pierwsze doniesienia z ewakuowanego Pałacu Prezydenckiego, został znaleziony ładunek wybuchowy oraz udało się go rozbroić jednemu z saperów z 15 pułku 101 Dywizji Spadochronowej. Niestety nadal nie wiadomo co z Prezydentem Wroną, oraz jednym z ministrów, którzy odlecieli śmigłowcem. Wojsko potwierdza starcie pomiędzy tą maszyną a dwoma wrogimi Mi-24 Hind. Wszyscy łączymy się w prawdopodobnej tragedii i mamy nadzieję, że wkrótce dostaniemy jakąkolwiek wiadomość.
-Słyszeliście to? Huey przeciwko dwóm Hindom, zero szans, nie ma bata. - mówi Mikołaj wyłączając telewizor.
-Weź nie pitol, tak łatwo nie da się zestrzelić "Orła". Widziałam jak lata na F-14 - odpowiada Corspa.
-A zamknijcie się pesymiści jedni. Nie jedno w liceum przeszliśmy, więc kraksa UH-1 to nic nowego.
-Chwila, to co wyście ...
-Mamy chwilę to wam opowiem.

niedziela, 11 czerwca 2017

Świętowanie

20 sierpnia 2013. Warszawa, Polska.


-Ruchy! Za godzinę musimy być w Pałacu Prezydenckim! - pogania mnie Andrzej, podczas gdy ja mocuję się z odwiecznym wrogiem mężczyzn, od niezamierzchłych czasów.
-Nosz cholera jasna, zaraz mnie szlag jasny trafi ... Asia! Zawiążesz mi krawat?
-Tyle lat a jeszcze się nie nauczyłeś? Pokaż to - zawiązuje mi go w trzech szybkich ruchach - I proszę, było się tak trudzić?
-Co za cziter, tak się nie robi!
Całe szczęście dali nam jeszcze wczoraj odpocząć, ja po tej ostatniej akcji po prostu padałem z nóg i jeszcze ten widok rozerwanego przez pocisk pułkownika Ericha Wintersa ... aż mi się niedobrze robi na samo wspomnienie, od tego czasu jednak "Orły" nie miały swojego formalnego dowódcy, więc w papiery wpisałem siebie. My, żołnierze wojsko specjalnych musimy sobie pomagać, późnym wieczorem przyszła depesza od naszego dowódcy, 101 miała dostać nowego dowódcę w ciągu kilku dni, co później się oczywiście zweryfikowało, ale póki co z radością przyjąłem to do wiadomości. Nigdy nie lubiłem papierków, a tu miałem aż podwójną robotę za biurkiem do wykonania. Ale wracając do wizyty w Pałacu, prezydent Wrona (wybrali go chyba ze dwa dni temu) postanowił uhonorować jednostki, które jako pierwsze weszły do Warszawy, ale także i do Polski, a jak wiadomo, to my przebijaliśmy się jako pierw ... no dobra drudzy, akcji pancernych pod Wrockiem nie liczę, bo to była kompletna klapa ...
-Gotowi? - wchodzi do nas Corspa.
-Sekunda, klucze są, portfel jest ... chyba wszystko mam.
-Orzełka na kurtce byś zapomniał! - rzuca mi go Kinga.
-A ty co taka się miła zrobiłaś?
-Oj, przestań mi już to wypominać ciągle.
-Mowy nie ma.
-Dupek.
-Pistoletu nie bierzesz? - pyta Mikołaj.
-Jeszcze mnie posądzą o planowanie zamachu.
-Ciebie? Prędzej o próbę przewrotu wojskowego - śmieje się wspomniany, znając moje poglądy polityczne na obecny rząd.
-Bardzo śmieszne, jedźmy już, bo się jeszcze spóźnimy.

Dwie godziny później. Pałac Prezydencki, Warszawa, Polska.
-Teraz pragnę udekorować oficerów dowodzących jednostkami, które jako pierwsze wkroczyły na terytorium naszej ojczyzny, gdyż to oni, jako jedni z pierwszych po upadku, mieli najtrudniejsze zadanie do wykonania. To oni przelali krew, byśmy mogli być tutaj, w wolnej Warszawie. Kapitan Adam Kielski, kapitan Andrzej Latocha i kapitan Mikołaj Szalbierz. Wystąpcie panowie.
Wychodzimy na środek sali, wszystkie kamery kierują się na nas. Jako jedyny byłem przeciwny obecności mediów na tej uroczystości, ale co ja tam mogę. Po odebraniu odznaczeń wracamy do dość długiego szeregu.
-Orderem Odrodzenia Polski odznaczam generała Arnolda Eisenhowera i kapitana Adama Kielskiego, za ich wkład w trzy najważniejsze operacje, Szczecin, odbicie Tomaszowa Mazowieckiego, rodzinnego miasta kapitana, oraz właśnie Warszawę. - nie no, to już lekka przesada, z drugiej strony liczę na przynajmniej jeszcze jedno odznaczenie. Kiedy chcę już odejść zatrzymuje mnie jeszcze głowa państwa.
-Prosimy o pozostanie kapitanie, mamy jeszcze jedno odznaczenie do wręczenia i osobiście chcę, żeby to pan zadecydował o przyznaniu Virtutti Militari.
-Jeżeli miałbym podjąć taką decyzję, do bez wahania powiem ... kaptan Joanna Gałecka. Ale gdyby były dwa takie odznaczenia, drugie dałbym, pośmiertnie kapralowi Jamesowi Morrisowi.
-Uwzględnimy ten wniosek. Prosimy o wystąpienie panią kapitan Joannę Gałecką! - Asia zaskoczona wysuwa się z drugiego szeregu, nie liczyła, że cokolwiek dostanie więc ustawiła się właśnie tam.
-Nie musiałeś ... - mówi szeptem, a jednocześnie uśmiechając się szeroko.
-Na koniec - zaczyna prezydent Wrona - proszę o minutę ciszy dla poległych oficerów, jak i zwykłych żołnierzy, a w szczególności pułkownikowi Erichowi Wintersowi, pierwszemu oficerowi z USA, który na zawsze został w tej ziemi.
Po zakończeniu części oficjalnej, zostaliśmy zaproszeni na obiad. Oczywiście wszyscy jednogłośnie podjęliśmy decyzję o skorzystaniu z tego zaproszenia. Normalny posiłek był u nas na wagę złota, szczególnie po walce, gdzie jemy tylko konserwy z mięsem i jakieś batoniki energetyczne.
-Słyszałem o pana poglądach kapitanie, rozumiem, że nie będzie pan zbytnio popierał naszego rządu? - pyta prezydent, aż się zakrztusiłem herbatą.
-No nie, nie czas i miejsce na takie pytania! Co do poparcia, powiem tylko tyle, jeżeli wasza praca będzie bez zarzutów, to może i poprę.
-Ale poglądów pan raczej nie zmieni?
-No way. Zawsze będę po lewo, ale w centrum. - Asia niemalże parska śmiechem, pamiętając moją sławetną wypowiedź do Wojciecha Gatowskiego w liceum.
-Rozumiem, ale cóż zrobić, każdy może mieć własne zdanie.
-Mam taką nadzieję.
Nagle do pokoju wpada jeden z ministrów.
-Witam panów, Andrzejku, na słówko proszę.
-Wybaczcie państwo. - wstaje i odchodzi. Po jego wyjściu prawie natychmiast wybuchamy donośną śmiechawką.
-Polityczny jak diabli, jeszcze cię udupi, zobaczysz. - zwraca mi uwagę Arnold.
-Myślisz, że o tym nie wiem? - nagle dzwoni mój telefon. - kogo diabli niosą? Ki czort?
-Dobrze wiem gdzie jesteś kapitańciu. - normalnie zamieram, jak on ... - Dam ci dobrą radę, bierz dupę w troki, bo się rozerwiesz.
-Co ty pieprzysz?
-Na miliard kawałków, a może i więcej. Aha, macie w ekipie wtykę, have fun! - zakańcza połączenie.
-Kto to był?
-Sam zgadnij. WSZYSCY Z BUDYNKU, JAZDA!
-Co jest?
-Bombowo, tylko cholera wie gdzie.
-A kto?
-A jak myślisz Corspa?
-Nosz ja p...
-Zabierzcie pracowników i kogo tylko dacie radę, ja zajmę się prezydentem i tym ministrem.
-A może by go tak nie ratować? - sugeruje Mikołaj.
-I polecę za przygotowanie zamachu. Porąbało cię?
-Totally worth it.
-Nic z tego.
Biegnę w kierunku pomieszczenia do którego udała się owa dwójka, wchodząc do środka zastaję niecodzienny widok ... obydwaj są już dość nieźle wypici.
-No rzesz ja p...!
-T...tylko nnn...ie zzzzza mmmoccnnoo - mówi prezydent.
-KURWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - wydzieram się na cały głos. Na ten okrzyk jak gdyby na wezwanie pomocy przybywa dwóch oficerów BOR.
-Co się dzieje? - pyta starszy stopniem.
-Nie ma czasu na wyjaśnienia! Bierzcie tych dwóch i na zewnątrz! MIGIEM!
Może i bym się roześmiał ze względu na zawartą nazwę samolotu, ale trzeba zachować powagę sytuacji. Na lądowisku stoi stary wysłużony UH-1 Huey. Normalnie śmiać mi się chcę jak widzę takiego rzęcha, ciekawe ile ma lat na karku, pięćdziesiąt? Ale z drugiej strony jest uzbrojony w rakiety, czyli w razie czego możemy się bronić. Uruchamiam silniki, które zaskakująco szybko nabierają mocy ... a może to nie taki gruchot? Po starcie wznoszę się na 500 metrów i nagle dostrzegam lecące w naszą stronę dwa Mi-24 "Hind", chyba nie mają przyjaznych zamiarów.
-Trzymajcie się! Czas się trochę zabawić! - gwałtownie zmieniam kurs, kierując się pomiędzy nich, namierzam pierwszego i wystrzeliwuję cztery rakiety, wrogi śmigłowiec natychmiast robi unik, lecz ostatni pocisk zahacza o jego ogon, dosłownie wyrywając go. Widzę jeszcze jak spada, kręcąc się wokoło, po czym słyszę alarm namierzania.
-O nie! Ja się tak nie bawię! - gdy tylko ostrzeganie zmienia się w ciągły sygnał wykonuję jak najbardziej prawidłową pętlę. Dwie rakiety mijają nas o centymetry.
-YIIIIIIIIIIIIIIIIIIHAAAAAAA! Marine style! - odwracam się i widzę moich pasażerów, już nieco zzieleniałych.
-Co macie na obiad? - pytam się ze śmiechem, w odpowiedzi słyszę tylko charakterystyczny odgłos ... cóż, Wrona i ten minister przetrzeźwieją nieco. Wrogi Hind zamiast zaatakować tylko czeka, ciekawe na c...
-OSZ KURWA! - krzyczę widząc zbliżający się pocisk z wyrzutni przeciwlotniczej. Na UH-1 ciężko jest zrobić szybki manewr uniku w bok, więc chcąc nie chcąc rakieta trafia nas prosto w ogon.
-Trzymajcie się! - wrzeszczę, jednak zderzenie z ziemią jest nieuniknione, nagle czuję uderzenie czymś twardym prosto w głowę i robi mi się ciemno przed oczami.

sobota, 10 czerwca 2017

Objaśnienie nazw broni, czołgów, samolotów, okrętów, itp.

Pewna czytelniczka wspomniała mi kiedyś, że nie za bardzo ogarnia te wszystkie fachowe nazwy, które ja stosuję, trudno się jej dziwić ... w końcu nie każdy jest takim zapaleńcem militariów jak ja :) Więc tutaj postaram się wyjaśnić i zilustrować przynajmniej część z tego co użyłem, może i się wyjaśni, jeżeli coś pominąłem, proszę napisać o tym w komentarzu, a zaraz uzupełnię posta.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
M4A1 (karabin) -Karabin automatyczny armii amerykańskiej od lat 70-tych. Wyeewoluował z innego, M16A1.
M16A1 - karabin samopowtarzalny armii amerykańskiej, w przeciwieństwie do M4A1 mógł strzelać seriami, po trzy pociski, stworzony na potrzeby wojny wietnamskiej, która szybko zweryfikowała podstawową konstrukcję M16. Karabin zacinał się po jednej serii i trzeba było go oczyszczać, co oczywiście wykorzystywał Vietcong. Rozwiązaniem był ulepszony właśnie M16A1.
AN-94 "Abakan" - Prototypowa konstrukcja karabinu automatycznego, w celu zastąpienia przestarzałego już AK-74 "Kałasznikow". Nigdy nie została wprowadzona do uzbrojenia armii Rosyjskiej, ze względu na jej nieco skomplikowaną konstrukcję i dużą częstotliwość zacięć przy strzelaniu w trybie ognia dwu strzałowego.
AK-74 "Kałasznikow" - Popularny karabin automatyczny na całym świecie, wyprodukowany w wielu wersjach i odmianach. Powstał w 1974 roku na osobiste zlecenie Leonida Breżniewa, który uznał iż wersja karabinu z 1947 roku jest już przestarzała. Wojsko Polskie w trakcie pierwszych miesięcy III Wojny korzystało z karabinów Wz. 96 "Beryl"

 Karabin Wz. 96 "Beryl" - Standardowa broń Wojska Polskiego po 1996 roku, stworzona na podstawie AK-74 ze zmienionym kalibrem, zgodnym ze standardem NATO. W pierwszych miesiącach wojny, etatowa broń każdego żołnierza WP, później wraz z wkroczeniem pierwszych jednostek stworzonych na terenie USA, skutecznie wypierany przez M4A1.


M240 - lekki karabin maszynowy, stworzony na licencji belgijskiej, a właściwie, przy przypatrzeniu się dokładniej, inna wersja innego karabinu maszynowego M60
Colt 1911 - Broń boczna każdego oficera w USA, używana od końca I wojny światowej, aż do lat 80-tych, kiedy to amerykanie oficjalnie wycofali ją z uzbrojenia, jednak większość żołnierzy ceni sobie potężną moc i niezawodność tej broni. Nasz główny bohater korzystał na początku z nieistniejącej wersji M1911A2.


Sig Sauer P229 - wersja pistoletu P226, o kalibrze 0.45 cala, przeznaczona w dużej mierze dla NCIS (uwaga, to jest fakt! A nie wymysł autorski, NCIS rzeczywiście posługuje się w większości tą właśnie bronią)
Berreta M92FS - broń krótka armii amerykańskiej, wprowadzona natychmiast po wycofaniu pistoletów M1911, niezbyt popularna ze względu na małą moc pocisków.
A teraz czołgi.

M4A3 (76)W Sherman - czołg średni armii amerykańskiej z okresu II wojny. Specjalnie użyłem tego właśnie typu pojazdu, choć prawie żaden egzemplarz już nie istnieje, aby pokazać, co mogli by nam dać właśnie amerykanie ... choć skrewiłem nieco, przyznaję, bo dostalibyśmy pewnie trochę nowsze pojazdy, ale pal to sześć, przecież to książka Sci-Fi :)
M4A3E2 (76)W Sherman "Jumbo" - modyfikacja wersji A3 ze zwiększonym opancerzeniem, o ile dobrze pamiętam, po raz pierwszy pojawił się on u mnie pod Wrześnią, a karierę skończył na wsparciu ataku na Stare Miasto. Oczywiście żaden ze 135 egzemplarzy nie zachował się.
M1A1 Abrams - czołg służący od przełomu lat 70-tych i 80-tych w armii amerykańskiej, uważany za jeden z najlepszych na świecie. U mnie dopiero co się pojawił w naszej 1 Dywizji Pancernej, ale chyba koło Gdańska, wyposażyłem którąś z dywizji amerykańskich właśnie w te maszyny.
T-90 - jeden z najnowszych czołgów, będących na wyposażeniu Rosjan, tutaj będący na pierwszej lini walk w Polsce, właściwie od samego początku.
Czas na samoloty.

Hawker Hurricane - samolot myśliwski z czasów II wojny światowej, zachowany jedynie w kilku egzemplarzach. Przykład tego co mogli by nam dać.
Supermarine Spitfire - kolejny samolot myśliwski z tego samego okresu co poprzedni, zachowany w 4 egzemplarzach dwuosobowych, i kilku orginalnych. Przez moją książkę przewinęły się dwie wersje, Mk IIa oraz Mk Vb.
North-American P-51D Mustang - KOLEJNY myśliwiec z II wojny światowej, pojawiający się u mnie w 2 wersjach D5 oraz D30. Na poniższym obrazie widzimy P-51 D5 "Bump me up!" w grze War Thunder w wykonaniu Mikołaja"Sabro"Szalbierza. (Tak, to ten sam z książki ... chociaż nie lotnik :D )
F-14 Tomcat - myśliwec odrzutowy z lat 80-tych ubiegłego wieku, uważany za jeden z lepszych w swoich czasach. Wycofany dopiero w 2004 roku, maszyna ze zdjęcia jest obecnie w stanie, który umożliwia używanie jej w pokazach.




MiG - 21, MiG - 17 - myśliwce o bardzo już przestarzałej konstrukcji, używane w Korei i Wietnamie.

Tu-4 - samolot bombowy o dalekim zasięgu, kopia amerykańskiego bombowca B-29 Superfortress.

UH-1H Huey - Śmigłowiec transportowy z lat 60-tych ubiegłego wieku, używany masowo w Wietnamie, zastąpiony przez UH-60 Black Hawk w 1972.
Mi-24 Hind - Śmigłowiec Rosyjski z lat 60-tych, do dzisiaj jeden z najlepiej opancerzonych śmigłowców bojowych, używany przez wiele armii świata, będący na wyposażeniu Wojska Polskiego (nie u mnie, nasi korzystają ze sprzętu Amerykańskiego, w większości przestarzałego)


Samoloty już chyba wszystkie, więc przechodzimy do okrętów, a tych też jest całkiem sporo.

USS Enterprise CVN-65 - lotniskowiec amerykański skonstruowany w 1959 roku, obecnie w stanie fizycznej likwidacji, jednak ja postanowiłem przedłużyć mu nieco życie, wprowadzając go na Bałtyk, co wydaje się niemożliwe, jednak jest wykonalne, istnieją bowiem plany z czasów zimnej wojny, uwzględniające możliwość wprowadzenia właśnie Enterprise na nasze morze.




USS Iowa BB-61 - pancernik z okresu II wojny światowej, zmodyfikowany na prawie każdą nowoczesną wojnę. W 1989 roku doszło do eksplozji w wieży B okrętu, czyli drugiej na dziobie. Od tej pory znajdował się w odstawce, mając ograniczoną zdolność bojową. W 2010 roku przekształcony w okręt-muzeum, z zapisem o możliwości przywrócenia do służby w razie nagłego wypadku. Wieża B pozostaje nie wyremontowana do dzisiaj.
USS John Paul Jones DDG-53 - nowoczesny niszczyciel rakietowy amerykańskiej marynarki wojennej. Ten, który jednak pojawia się u mnie jest drugim okrętem o tej samej nazwie i numerze taktycznym, jako że jego poprzednik został przecież zniszczony przez obcych w filmie "Battleship : Bitwa o Ziemię"
ORP Gen. Tadeusz Kościuszko - fregata rakietowa przekazana Polsce w ramach swoistego prezentu za dołączenie do NATO, pojawił się na krótko u nas.
No i prawie bym zapomniał ... USS Texas BB-35 - pancernik amerykański z okresu I wojny światowej, okręt-muzeum od początku lat 60-tych ubiegłego wieku. W 2016 roku okręt ten skończył dokładnie 100 lat. U mnie pojawił się tylko pod Gdańskiem, nie mam w planach ponownego wykorzystania tego pancernika.
No i to było by na razie na tyle, jeżeli coś pominąłem, to piszcie!







wtorek, 6 czerwca 2017

Warszawa dzień III

Jedziemy dalej! :)
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
18 sierpnia 2013. Warszawa, Polska.

Obudził mnie ogień artylerii, co jest do jasnej ... przecież mieli nie strzelać! Schodzę na dół, do pomieszczenia dowodzenia.
-Arnie, co się do cholery dzieje?!
-Myślisz, że wiem? Kawy? - pyta, kierując się w stronę ekspresu.
-Z wielką chęcią, jakby jeszcze coś na ząb było, nie chcę żeby mi żołądek wysadziło.
-Aż tak?
-No niestety, zjeść mogę wszystko, ale kawa na pusto nie przejdzie, choćby nie wiem co.
-Poruczniku, dajcie coś z naszych zapasów.
Widzę jak wspomniany oficer idzie do pokoju z napisem "Magazyn" i za chwilę wraca z ... całym pętem kiełbasy!
-O rzesz, a skąd wy to ...
-Turcy skoczyli na Zachodni i przejęli dwa pociągi pełne zaopatrzenia.
-Czyli płynne dobro też tam było?
-Pewnie, tylko te kebaby sobie wzięły, w zamian za kiełbasę i inne smakołyki. Z tego co widzę, to podpieprzyliśmy zaopatrzenie dla ich dowództwa w tym regionie.
-No to się nie najedzą i bardzo dobrze - ukrajam sobie spory kawałek, chyba jałowcowej, sądząc po zapachu. - Osz jasny piorun! - znowu zaciąłem się w palec. Wszyscy w pomieszczeniu wraz z generałem wybuchają śmiechem.
-Zrobiłeś to celowo? - pyta pomiędzy salwami głośnego chichotu Arnold.
-Tak, a Putin to mój ojciec. Dajcie plaster, ewentualnie taśmę izolacyjną.
-Łap! - mówi łącznościowiec, rzucając mi rolkę ciemnej taśmy. Wykorzystując dwie chusteczki do nosa, robię sobie coś na wzór opatrunku.
-Sprytna prowizorka.
-Aj daj spokój, nauczyłem się kiedyś to robić i teraz wykorzystuję tam gdzie mogę.
-Ciekawe, co z tym raportem odnośnie tego ostrzału - zwraca się do postaci siedzącej przed nim.
-Wysłaliśmy F-14 na zwiad, jak do tej pory cisza.
-Kto poleciał?
-Sabro i Viper.
-Moment, że kto?
-No, Szalbierz i jego operator radaru, porucznik Robert Lee.
-No dobra, jaki plan działań?
-Odbijamy starówkę i koniec Warszawy.
-Chwila, że jak?
-Normalnie, 22 Pancerna uderzyła od tyłu, a 6 od zachodu, wschód zablokowaliśmy 13 Piechoty. Zostało tylko Stare Miasto i po ptakach.
-Spodziewany opór?
-Ciężki w cholerę, wszystko zwiało właśnie tam.
-No to pięknie, znowu jesteśmy w d...
-No niestety. Podwodniaka już poznałeś? - pyta się o wczorajszego niespodziewanego gościa.
-Z panem kapitanem my się znamy, był moim nauczycielem w liceum, trochę skurwielowatym .... ale mniejsza o to.
-W takim razie zbieraj ludzi, za godzinę mają być w pełnym uzbrojeniu na Nowym Świecie.
Rozbudzony przez kawę i jakże smaczny posiłek ruszam obudzić resztę ekipy.
-GOOOOOOOOOOOOOOOOD MORNING VIETNAM! - krzyczę przez krótkofalówkę.
-By cię szlag jasny! - rzuca w eter Kinga. Widzę jak cała dywizja zaczyna się schodzić, powoli, zaspani ... no cóż ostatnie dni były dość ciężkie, szczególnie dla nich. Piętnaście minut przed planowanym czasem rozpoczęcia akcji jesteśmy już na miejscu, całe szczęście mamy wsparcie dwóch dywizji pancernych, plus te 45 Shermanów, co przetrwały wczorajszą hecę, więc siłę przebicia mamy dość dobrą, nie licząc naszych transporterów piechoty.
-Jazda! - słychać okrzyk. Natychmiast ruszamy biegiem, tuż po wjeździe prowadzący Abrams zostaje trafiony pociskiem podkalibrowym, fart chciał, że zrykoszetował, ale odbił się w stronę drużyny ze 101 Powietrznodesantowej, rozrywając biegnącego na czele pułkownika Wintersa.
-Kurrr...! To się chłopak rozerwał! - słyszę głos Samanthy.
-Nie gadaj, tylko strzelaj po tych budynkach!
Po 20 minutach docieramy do Pałacu Prezydenckiego, obecnie zamienionego w małą fortecę. Cztery Shermany zostają zniszczone przy pierwszej próbie ataku.
-Cholera jasna! Kompanie B i C za mną! Zrobimy to po staremu. - dobiegamy do bocznego wejścia, szykuję już dwa granaty.
-Tylko uważaj na amunicję - mówi z uśmiechem Corspa
-Give me a break! Do trzech razy sztuka, może tym razem nie walnie - wrzucam je do środka. O dziwo tym razem słychać tylko dwa wybuchy i nic więcej. - A nie mówiłem?
-Głupi ma zawsze szczęście - już mam ochotę poczęstować Andoriankę soczystym "sp..", gdy nagle kilku wrogów otwiera do nas ogień.
-Kurtka wodna! - podrywam swój karabin i oddaję kilka strzałów, po czym odmawia mi on posłuszeństwa. - Cholera by to!
-Co jest?
-Zacięcie! Do bani z tym złomem! - rzucam moją bronią w stronę najbliższego Rosjanina, po czym strzelam mu w głowę z pistoletu. Wbiegamy do budynku, podnoszę jednego z leżących na ziemii "kałachów" i zbieram zapasową amunicję, czas go przetestować. Oczyszczamy kolejne pomieszczenia, aż docieramy do miejsca w którym znajdowało się biuro Prezydenta.
-Na trzy? - pyta Kinga.
-A skąd! - wykopuję drzwi i wymierzam w sylwetkę przy biurku. - Nadawaj rozkaz kapitulacji, już!
-Niet, ja nie mog ... - zaczyna, lecze uprzedzam jego wypowiedź i strzelam w sufit.
-Nadawaj! Bo ci łeb rozwalę!
-Dobra! Do wszystkich jednostek, wojny niet, zrobili my co trzeba!
Chwila relaksu, nareszcie odbiliśmy Warszawę, zajęło nam to co prawda rok, ale jednak było warto czekać, by widzieć tą radość na zewnątrz.
-Dziękuję ci, nie chciałem przelewać większej ilości krwi.
-Nie ma za co.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Warszawa dzień II

No to wracamy do normalniej pracy moi drodzy, kciuk już się ogarnął, jeżeli chodzi o ból, więc w najbliższym czasie spodziewajcie się wysypu kolejnych fragmentów.
Update II : Trochę się porobiło ... nie martwcie się, wcale nie na gorsze. Dobrze, że mam zapas tych 15-20 historyjek, bo straciłem wenę twórcą na ostatnie fragmenty, a jestem już tak blisko. Dzisiaj chrzest bojowy nowego sprzętu :)
Tutaj jeszcze w trakcie instalacji systemu, bla bla bla, teraz już gotowy. Zdziwić mogą was cegły i styropian, otóż wyniosłem się do mojej letniej kryjówki "Naukowo-Piśmiennej" na poddaszu. Laptop firmy HP, wyposażony w procesor Intel Core i3 5-tej generacji, karta graficzna to jakiś szajs od intela, ale do pisania mi więcej nie trzeba, 4GB pamięci RAM też dadzą radę, a dysk? No cóż, aż 1TB, więc nie powinienem mieć żadnych problemów. A teraz koniec gadania, bierzem się za robotę.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
17 sierpnia 2013. Przedpola Warszawy, Polska.

Zajrzałem do Corspy, jakoś mi się jej żal po tej wczorajszej opowieści zrobiło ...
-Uchhhhhh ... moja głowa ....
-Czas wstawać, już koło dziesiątej ... a może i lepiej by było gdybyś została - mówię, widząc ją skacowaną i niewyspaną.
-Daj mi przynajmniej 5 minut i doprowadzę się do stanu używalności.
-Pięć i ani sekundy dłużej.
Wychodzę i wyciągam ostatnią paczkę papierosów ... szlag, wiem, że nie powinienem palić, ale ...
-No i jeszcze nałogowiec o tego.
-Jezu, będziesz się teraz czepiała o każdą rzecz?!
-Jeszcze krzyczy.
-No rzesz ja pierd.... zaraz mnie chyba cholera weźmie!
-A niech cię weźmie!
Normalnie nie poznaję Asi, jedna bójka i zaczyna się kryzys? Co jest do jasnej cholery?! Nie chcąc stracić panowania nad sobą odchodzę.
-I co? Więc uciekasz tchórzu?! - no nie, tego już za wiele, odwracam się na pięcie
-Nikt nie będzie nazywał mnie tchórzem. - stajemy twarzą w twarz
-Mylisz się i to bardzo.
-Spokój Marines! - odciągają mnie chłopaki ze 101 Powietrznodesantowej. Odchodzimy kawałek, z trudem udaje mi się opanować emocje.
-Ona nie jest tego warta stary.
-A co ty mi tu pieprzysz? Dostałem wczoraj po mordzie, bo moja sierżant zbzikowała, a że w kaszę sobie dmuchać nie dam to jej oddałem, wybuchło drobne starcie, do którego dołączyła się nasza Andorianka i Wera z WOT-u, w tej kotłowaninie zastał nas chłopak Kingi, czyli wspomnianej prowodyrki. Resztę dopowiedzcie sobie sami.
-No toś dowalił, nie ma co.
-No co ty nie powiesz.
Docieramy do punktu zbornego, czołgi już stoją gotowe do wyruszenia, reszta dywizji również.
-Naszym celem na dziś jest dotarcie do Bielan, a przynajmniej do granicy Bemowo-Bielany, po drodze zahaczymy o lotnisko Okęcie, Pierwsza Marines, wy zajmiecie się opanowaniem tego terenu i będziecie tam siedzieć do końca dnia. Druga szturmuje Bemowo, 101 trzyma Bielany, 82 Powietrzna i 21 Pułk WOT-u zabezpieczają tyły Adamowi i jego ekipie. Każdy dostaje po 5 Shermanów do osłony, nie spodziewamy się zbyt dużego oporu, szczególnie ze strony dział p-panc, no to JAZDAAAAAAA! - drze się Eisenhower.
Na podejściu do lotniska cisza i spokój, ale gdy tylko weszliśmy na pas startowy zaczął się potężny ostrzał, prowadzący czołg o nazwie własnej "Matador" oberwał prosto w kadub, pocisk przeszedł na wylot, całe szczęście nikogo za nim nie było.
-Cholera jasna! Widzi ktoś tych sukinsynów?!
-W budynku po lewej! - odzywa się sierżancina z kompani A
-Kinga, Corspa za mną! Reszta nacierać dalej!
Biegniemy pod ciężkim ostrzałem karabinów maszynowych, oraz dwóch dział, które celują coraz bliżej nas, w końcu docieramy do w miarę spokojnego miejsca.
-Ty, a to nie jest przypadkiem stary terminal?
-Ani chybi tak, jedyny czerwony dach na całym lotnisku. No to co, na trzy?
-Jasne.
-Raz
-Tylko nie traf w amunicję!
-Spadaj. Dwa
-Też cię kocham
-Trzy! - wrzucam trzy granaty do środka, wybuch zgromadzonej amunicji odrzuca nas o 15 metrów.
-Nie cierpię tego ... - wstaję ogłuszony.
-Nie no, drugi raz, serio? -Corspa ledwo co może powstrzymać się od śmiechu.
-Głupi ma zawsze szczęście. - w międzyczasie dopadają do nas medycy, odganiam ich ruchem ręki. - Nic nam nie jest! Poszli won!
-Bullshit! Walnęło niczym ruski krążownik na Bałtyku.
-Do jasnej anielki, przecież widzicie, że nic nam nie dolega.
-Jak chcecie, tylko żeby nie było na nas.
Spoglądam w stronę resztek terminalu, całe szczęście byliśmy skryci za bardzo grubym filarem, inaczej zbierali by nas po całej Warszawie. Wybuch utorował nam drogę do głównego budynku, wbiegamy do środka strzelając dosłownie na oślep, eliminujemy pozostałych wrogów, w końcu napotykamy naszych.
-Gdzie was licho posiało?! - pyta Asia.
-No co? Jak to gdzie, a od ilu miesięcy jesteśmy w tym samym? W czarnej i głębokiej ...
-Co tam na starym terminalu pieprznęło?
-Drobiazg, około 250 kilo zgromadzonych pocisków. - dopiero teraz widzi wiszące na nas resztki munduru.
-Nie gadaj, że to ty ...
-Tylko trzy granaty wrzuciłem, a że koło amunicji wylądowały, to już inna sprawa.
-Zwariowałeś?! ZABIĆ SIĘ DURNIU CHCESZ?!
-A mam po co żyć?
-Zawsze miałeś wariacie! Tylko cię sprawdzałam.
-ŻE CO?!
-No ... po prostu ...
-Jestem dupa nie detektyw, tyle mogę powiedzieć. - uśmiecham się. Coś podejrzewałem, ale nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego. Przynajmniej wszystko się wyjaśniło, a to już najlepsza wiadomość od tych kilku tygodni. Do wieczora opanowaliśmy Bemowo i część Bielan, walki ustały na noc, bowiem ustalenia między naszymi jednostkami spod Żelaznego wprowadzono powszechnie po obu stronach. Zmęczony ulokowałem się w jednym z bloków na Bemowie, zasnąłem bardzo szybko, lecz obudził mnie krzyk z mieszkania obok, krzyk Corspy. Nie myśląc wiele wyrwałem pistolet spod poduszki i ruszyłem na ratunek, wchodząc do jej mieszkania spostrzegłem jakąś sylwetkę.
-Stój bo strzelam!
-Strzelisz do swojego? - pyta starszy głos. Zapalam światło.
-Nie no, pana profesora na froncie się nie spodziewałem. - był to Wojciech Małagocki, mój nauczyciel z liceum.
-Przecież wiesz, że byłem w stanie spoczynku, a tu niespodzianka, przywrócenie w trybie natychmiastowym. Ale widzę, że mój uczeń również jest w armii i to w dodatku w stopniu kapitana ... możesz opuścić tą spluwę? - chowam pistolet do kieszeni spodni. - jak tylko usłyszałem krzyk, wpadłem tutaj sprawdzić co się dzieje, ale to raczej PTSD, a nie ktoś inny.
-Gdz ... gdzie ja jestem? - pyta Corspa, cała zlana potem.
-Spokojnie, w Warszawie, to mój stary znajomy.
-Śniło mi się chyba coś ...
-Najwyraźniej, zostanę tutaj, przypilnuję cię.
-O nie panie Kielski, zostaniemy - wtrąca Wojciech.
-Jak pan chce. - sen jednak położył nas szybciej niż myśleliśmy.