piątek, 29 września 2017

Coś się kończy, coś zaczyna

24 sierpień 2013. Warszawa, Polska

Po zakończonej pokazówce na moim F-14 wychodzę z lotniska wraz z Caroline.
-I co? Podobało się?
-Wspaniała maszyna, a i pilot wcale nie gorszy, jeszcze dwa lata i wstąpię do sił powietrznych. - Nie ma co, ma się ten dar do zachęcania ludzi. Już zaczynam tęsknić za swoją córką, obiecałem Sam że odstawię małą do domu, tylko gdzie ja u licha zaparkowałem ...
-Witam kapitana - odzywa się głos zza moich pleców. Moja ręka automatycznie sięga do kabury. Dlaczego go jeszcze nie złapali? - spokojnie, po co te nerwy i to jeszcze przy dziecku?
-Powinni cię już dawno zastrzelić.
-Ale coś odpowiednio trafić nie mogą, Wojciech ...
Czuję potężne uderzenie w tył głowy, sylwetka Wojciecha Małagockiego rozmywa mi się przed oczami i tracę przytomność.


4 godziny później. Opuszczone hale fabryczne pod Pruszkowem
-Chyba się budzi, za mocno mu przypieprzyłeś Gacek!
-Nie przesadzaj, inaczej powystrzelał by nas wszystkich!
Otwieram oczy, zarąbiście. Dwaj najwięksi wrogowie razem, może teraz uda mi się wykończyć ich oboje. Próbując się ruszyć odkrywam jak mocno mam skrępowane ręce i nogi. Świetnie!
-Witamy wśród żywych! Sorki że tak mocno przyłożyłem, nie przeliczyłem zbytnio siły uderzenia.
-I co? Teraz mnie zabijesz?
-Co to to nie, nie było by to znowu zbyt fair, no, przynajmniej do czasu.
-Gdzie jest Caroline?
-Ta mała? Gdzieś nad Wisłą
-Ty skurwysynu w dupę jebany!
-GRZECZNIEJ! Jeszcze żyje, ale jeżeli nie wyśpiewasz nam tego co chcemy usłyszeć, już długo nie będzie oddychać. Więc gdzie rozmieszczone są wasze jednostki rakietowe.
-Pierdol się!
-Jak chcesz kotku, ale zanim to zrobię ...
Nagły huk i błysk światła oślepiają nas wszystkich, do pomieszczenia wbiega drużyna Navy SEALs wraz z ... Prezydentem i Samanthą na czele. Wyatt swoim sposobem znika w promieniu światła, a kapitan Małagocki zaczyna uciekać.
-Jesteś cały?! - pytają jednocześnie przywódcy ekipy.
-Po za bólem głowy chyba tak, przetnijcie to rzesz! - Sam wyciąga nóż i przecina moje węzły. - Ma ktoś broń?
-Łap - rzuca mi swój pistolet Andrzej.
Natychmiast ruszam w pogoń za szpiegiem, nie uciekniesz mi gnoju jeden, nie tym razem! Skręcam w bok i zaczajam się w oczekiwaniu na niego. Słysząc donośne kroki, odczekuję chwilę dopóki nie zbliżą się do mnie, po czym wyskakuję. Oba pistolety wypadają nam z dłoni, lecz to ja jestem górą. Zadaję pierwszy cios.
-To za Caroline, - drugi - to za liceum - trzeci - to za moją matkę - czwarty - to za zdradę! - przygotowuję się do zadania ostatecznego piątego, lecz nie spostrzegam kiedy wyciąga on nóż z buta i boleśnie rani mnie w rękę, ból paraliżuje moje ruchy, co oczywiście natychmiast wykorzystuje wróg. Zostaję solidnie skopany i odrzucony pod przeciwną ścianę. Kapitan Małagocki sięga po pistolet.
-No i co? Wydawało ci się, że już wygrałeś?! Twoją matkę nawet przyjemnie było zabić - chcę rozszarpać mu gardło, lecz nie mam po prostu siły nawet wstać. - Jakieś ostatnie słowa skurwysynu?
-Tak, lepiej spójrz się za siebie. - obraca się, tylko po to, by spostrzec stojącą za nim drużynę szturmową. Nie wiem jakim cudem udaje mi się wstać. - Poddaj się, to już koniec.
-Mylisz się i to bardzo - pociąga za spust i oddaje kilka strzałów w Prezydenta, który natychmiast pada, ekipa wpakowuje w niego po magazynku z MP-5.
-Panie Prezydencie! - wołam.
-Spokojnie, nic mi nie jest ... uhhhh, nie myślałem że to aż tak może zaboleć. - zdejmuje z siebie kamizelkę.
-Kurwa mać! Caroline! - przypominam sobie nagle o porwanej dziewczynie. Sam wyciąga mapę z kieszeni spodni trupa.
-Spójrz na to.
Na mapie widać wyraźnie czerwonego iksa w pobliżu starorzecza Wisły ... jeśli to jest to ...
-ANDRZEJ! Dawaj helikopter, czy cokolwiek innego! Muszę się dostać tutaj - pokazuję mu znak na mapie.
-Krwawisz ... ledwo co stoisz, może lepiej było by, gdybyś poleciał do szpitala?
-Pierdolenie, bywało gorzej. Jeżeli nie dotrzemy, zginie niewinna osoba.
-Jak chcesz. - wyciąga krótkofalówkę - Szalbierz, jesteś tam?
-Sterczę tu już od 5 minut, gdzie wy do cholery jesteście?!
-Pakunek przejęty, mamy nowe zadanie, paczuszka w sektorze 23 Gamma Hydra Delta 56.
-Spodziewany opór?
-Znikomy, może dwóch pilnujących.
-Tylko zdajesz sobie że to za linią frontu nieco?
-SZALBIERZ KURWA TWOJA MAĆ! TO NIE JEST PROŚBA! TO JEST PIEPRZONY ROZKAZ!
-Tak jest! ... Kutafon pieprzony
-JA TO KURWA SŁYSZAŁEM!
Ruszamy biegiem do helikoptera, który ląduje ostro na pobliskim parkingu.
-Adam? To ty? - pyta się Mikołaj
-Nie kurwa, diabeł. Tak wiem, dostałem nieco wpierdolu, ale bywało gorzej. Startuj, natychmiast!
-Się robi.
Po 15 minutach dolatujemy na miejsce, prawie natychmiast zostajemy ostrzelani z karabinów maszynowych.
-Kurwa mać, robi się gorąco! Panowie, wyskakujecie przy samej ziemi, wracam jak ich uciszycie!
-Co, boisz się spocić?
-Nie chcę oberwać jak ty! - przekrzykuje głos wirników
Jedyną moją odpowiedzią jest uniesiony wysoko środkowy palec. Wyskakujemy niemalże natychmiast, śmigłowiec odlatuje poganiany przez ostrzał nieprzyjaciela, a ja wyrywam do przodu strzelając z pistoletu gdzie popadnie, wszystkie kule znajdują swój cel, takiej celności nie miałem od czasów szkolenia w Benning!
-CAROLINE! Odezwij się! - ku nam wybiega sylwetka, żołnierze odruchowo podnoszą swoją broń. - - WSTRZYMAĆ OGIEŃ! - krzyczę. Z cienia wyłania się Caroline. Ja padam ze zmęczenia i bólu.
-Adam! - słyszę Samanthę, jak gdyby przez mgłę.
-Nic ... mi nie jest .. to tylko chwilowe ...
-Już to widzę! Andrzej, śmigło! Natychmiast! Zaliczamy szpital po drodze!
-Się robi pani sierżant! - odpowiada prezydent jak gdyby był zwykłym szeregowcem.
-Nie trzeba - próbuję wstać lecz marnie się to kończy.
-O nie, to jest rozkaz, leżeć masz!
-Nie przebijesz mnie stopniem Samantho Traynor.
-Ona nie, ale ja tak - odpowiada prezydent Wrona.
Więcej nie pamiętam ...

środa, 20 września 2017

Pierwszy wspólny lot

12 styczeń 2012. Lotnisko Aeroklubu Tomaszowskiego, 5 kilometrów za Tomaszowem Mazowieckim.
-Może to nie był dobry pomysł?
-Asia, nie przesadzaj! Od miesiąca mi trujesz żebym cię wziął na lot, a akurat mam jedynego Hurricane'a który ma dwa miejsca.
-Cóż, mam lekkiego pietra.
-Boże, osobiście go wczoraj sprawdzałem, po za pękniętą kratownicą nie ma niczego uszkodzonego. - śmiać mi się chcę jak widzę jaj minę - Oj przecież żartuję, nic mu nie dolega.
-Kiedyś cię zamorduję za takie śmieszki.
-I kto cię będzie bronił?
-A idź ty - uderza mnie z otwartej ręki w bark.
Kierujemy się w stronę samolotu, z daleka już widzę jego sylwetkę. Jednak gdy podchodziliśmy bliżej zaciekawiły mnie ponownie zamontowane karabiny maszynowe.
-Co to jest? - pytam jednego z mechaników krzątających się obok mojej maszyny.
-Rozkaz z Dowództwa Sił Powietrznych, wszystkie maszyny zdolne do walki mają być przygotowane na wypadek wojny. Dlatego "Stary" kazał ci dzisiaj wykonać lot próbny ze strzelaniem. Tarczę będziesz miał holowaną przez Andrzeja i "Starą Damę"
-Przecież wczoraj padał jej cylinder!
-Dostaliśmy oryginalny silnik od amerykańców.
Nie zadając więcej pytań wsiadam do maszyny, sprawdzam obwody elektryczne, ciśnienie, takie tam pierdółki.
-Gotowa? - pytam odwracając się, w odpowiedzi widzę uniesiony w górę kciuk. Taki sam znak przekazuję mechanikowi, który napędza rozrusznik korbą. Włącza się elektryka, jeszcze chwila ...
-ODPALAJ! - słyszę krzyk. Wciskam przycisk startera, silnik zaskakuje zadziwiająco szybko, bez zbędnego marudzenia. Zamykam owiewki i zaczynam kołowanie na pas.
-Wieża, tu Orzeł 2, proszę o zgodę na start z pasa 14 prawego.
-Tu wieża, masz zgodę na czternasty prawy.
-Kontrola łączności, talk to me Goose - wykorzystuję tekst z "Top Gun"
-Słyszę cię głośno i wyraźnie - odrazu człowiekowi się lżej robi jak słyszy ten ciepły ton głosu.
-Wieża, startujemy. - ciągnę przepustnicę do siebie, nigdy nie lubiłem tego sterowania gazem, dobrze że chociaż drążek sterowania działał normalnie. Mówiłem nawet mechanikom żeby odwrócili ten ciąg, ale "koszty remontu", "Stary nas zabije". Nabieramy prędkości, czekam do samego końca pasa, mimo iż prędkość startową mam już dawno osiągniętą i gwałtownie podciągam maszynę.
-Wariacie mój ty - słyszę w słuchawkach, od razu na mojej twarzy maluje się szeroki uśmiech.
-Trzymaj się mocno! - czekam aż zaświecą się lampki sygnalizacji podwozia i wykręcam klasyczną beczkę, znak rozpoznawczy naszego Aeroklubu.
-Orzeł 2, pułap 240, kurs 032, szukajcie Damy - "Starą Damą" nazywaliśmy muzealną B-17G "The Old Lady", nie dalej jak rok temu amerykanie przekazali ją nam jako dar, wraz z kompletem części zapasowych.
-Po prawo, widzisz? - przechylam Hurricane'a na skrzydło.
-Widzę wyraźnie
Odbezpieczam spust karabinów maszynowych i uruchamiam celownik kolimatorowy, nasz poziom lotu to dwa tysiące metrów. Dodatkowe 400 to tylko kwestia kilku sekund. Tarcza z tyłu bombowca wypełnia mi celownik. Naciskam spust, broń mojego myśliwca dosłownie wypluwa z siebie kilkanaście pocisków na sekundę, jeszcze dwie serie i kończy się amunicja.
-Chyba czas lądować - mówi Asia
-Paliwa mamy jeszcze sporo
-Ale ja zaraz ci mozaikę z tyłu ułożę!
-Dobra, tylko wytrzęsiemy wieżę
-Że co? -  pyta nie bardzo rozumiejąc.
-Zaraz zobaczysz. Wieża tu Orzeł 2, proszę o zgodę na przelot.
-Tu wieża, odmawiam, ścieżka podejścia jest zajęta.
Zaczynam się śmiać.
-O nie, ty chyba nie zamierzasz ...
-I'm sorry Goose, but it's time to buzz the tower. - wykorzystuję kolejny cytat z mojego ulubionego filmu. Zniżam lot i nabierając prędkości przelatuję blisko wieży kontroli lotów, pozdrawiając wszystkich uniesionym "międzynarodowym znakiem pokoju".
-By cię szlag jasny trafił Orzeł!
-YIIIIIIIIIIIHAAAAAAAAAAA!
Odchodzimy na drugie kółko, podczas którego szykuję Hurricane'a do lądowania, klapy są, podwozie wyciągnięte ... aż tu nagle silnik przestaje działać. Co jest u licha? Natychmiast chowam otwarte wcześniej klapy, żeby nie tracić nie potrzebnie prędkości.
-Co jest? - pyta moja zaniepokojona pasażerka.
-Drobna awaria, gnojek potrafi mieć humorki - próbuję ponownie uruchomić maszynę, lecz nawet nie reaguje na wciśnięcie startera. Nagle mnie olśniło, szybkie spojrzenie na wskaźniki akumulatorów, puste. No pięknie, zamorduję tych mechaników, jeszcze wczoraj je wymienialiśmy i sprawdzaliśmy! Mówili że wszystko jest w jak najlepszym porządku! Całe szczęście do pasa mieliśmy całkiem blisko, choć napociłem się nieco przy sterach, gdyż lądowałem trochę poniżej prędkości minimalnej. Natychmiast wyskoczyłem z samolotu zapominając o Asi i pobiegłem do szefa mechaników, na mój widok poderwał się, a ja chwyciłem go za patki od koszuli.
-Sukinsynu, chciałeś nas zabić?!
-Nic nie widziałem! Wczoraj go odpalaliśmy i wszystko grało!
-A MOŻE NIE TRZEBA BYŁO GO ZOSTAWIAĆ NA ZEWNĄTRZ! ZAMARZŁY GNOJKOWI AKUMULATORY!
-Osobiście go rano sprawdzałem, były naładowane w pełni?
-To dlaczego wskazania mam na zero?!
-Cholera go wie!
W międzyczasie pozostali zholowali uszkodzony samolot do hangaru, natychmiast otworzyliśmy pokrywę akumulatorów. W trzy sekundy dostrzegam powód awarii, zbyt słabo przykręcone klamry pod wpływem wstrząsów i kilku manewrów po prostu spadły.
-Kto kurwa dokręcał śruby?! - pytam będąc co raz to bardziej zdenerwowanym.
-Ale to nie ja!
-A kto mechanikiem k... jest?!
-Chorąży!
-Tysiąc razy mówiłem! Głównym jesteś ty, a nie kto inny!
-Adam, spokojnie! - zaczął Andrzej, pilot B-17.
-Jak mam się nie denerwować?! Gdyby padł mi wcześniej to szlag by trafił maszynę za 120 tysięcy!
-Ale przecież nic się nie stało!
Nerwy ponoszą mnie na tyle, że uderzam mechanika swoim potężnym prawym sierpowym. Gdyby mnie nie powstrzymali, to bym chyba gościa zabił.
-Co tu się dzieje?! HANGAR, CZY BURDEL! - rozlega się basowy okrzyk naszego szefa.
-Prawie mnie zabił prezesie. - skarży się mechanik.
-Taa? A kto za słabo przykręcił klamry w maszynie? TAK ŻE MI NA ŚCIEŻCE PODEJŚCIA SZLAG SILNIK TRAFIŁ?!
-CISZA! Adam, nie pierdol, mojej żonie też klamry spadają z włosów i czasami szlag mnie trafia jak narzeka, a czasami i za to w facjatę wyłapie że aż furczy i żyje z porysowaną facjatą. ALE ROBERT PRZEGIĄŁEŚ! TEN (tu wyraził się dość ostro, obrażając chyba wszystkie narządy faceta) HURRICANE KOSZTOWAŁ MNIE 120 BANIEK! Jak tylko ktoś go zarysuje od razu leci ze stanowiska! Robert, lecisz jak nic, Konrad, wracasz na stanowisko. Adam masz po premii i 5 karnych lotów na "Damie"
-Nie no ...
-Dziesięć ...
-Kurde, Kalota, nie przeginaj ...
-Dwadzieścia!
-No dobra, niech ci będzie! - widzę jak odchodzi, jak tylko zamykają się za nim drzwi ... - kutafon pieprzony ... - drzwi natychmiast się otwierają.
-Kutafon zadzwonił i wlepił ci 30 lotów plus dwa dni zawieszenia.
Z Kalotą nie pogadasz, nawet jak spróbujesz się wymigać od roboty to usłyszysz coś z plejad typu : "Robota nie ch.. stać nie może!"
Z toalety wychodzi Asia, taka nieco blada. W sumie ja się nie dziwię ...
-Żyjesz?
-Sama nie wiem, nigdy więcej lotów z tobą.
-Heh, aż tak źle?
-Gdybyś tak ostro nie wykręcał tych wszystkich figur to może jeszcze było by znośnie ...
-Chciałem ci tylko zaimponować moimi zdolnościami.
-Przesadziłeś przynajmniej o jedną beczkę.
-Hej Krzychu! - wołam kolegę.
-Co?
-Zrobisz nam fotkę?
-Jasne.

Śledztwo

23 sierpnia 2013. Prokuratura Okręgowa Warszawa- Śródmieście, Warszawa, Polska.

-Więc, pomimo wyraźnego rozkazu ogólnego, mówiącego o natychmiastowej ewakuacji głowy państwa na lotnisko Okęcie, podjął pan walkę z dwoma śmigłowcami Mi-24 Hind?
-A co miałem  zrobić? UH-1D jest zbyt wolny, zanim bym tam dotarł, już by mnie zestrzelili.
-Problem w tym, że to był zmodyfikowany egzemplarz tego śmigłowca, z nowymi silnikami i osprzętowaniem.
-A skąd miałem to kurwa wiedzieć? Nie było przy nim żadnej tabliczki czy innego napisu! Stał na lądowisku to go wziąłem. O modyfikacjach nic nie wiedziałem.
-Rozbił pan maszynę wartą 150 milionów złotych - gęba opada mi do samej podłogi, wydali na tego gruchota 150 MELONÓW?! Ktoś tu, albo sobie jaja robi, albo mamy spory przekręt.
-Nie rozbiłem, tylko mnie zestrzelili, a to jest różnica. Taka jest wojna człowieku!
-Niech się pan nie unosi kapitanie, i tak ma pan szczęście. Mimo tego, jest pan zawieszony do czasu wyjaśnienia tej sprawy.
-To wszystko?
-Tak i proszę nie wyjeżdżać z Warszawy bez powiadomienia nas o tym.
Wychodzę trzaskając drzwiami. Kurwa mać! Pomimo zeznań obu oficerów Biura Ochrony Rządu i Prezydenta zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne przeciwko mnie, do dupy z takim państwem! Już zaczynam żałować, ze swojej decyzji o wzięciu śmigłowca. Wychodzę z budynku kompletnie wkurwiony, mam ochotę zalać prokuratorka w betonie. A pies go gryzł wskakuję do swojego służbowego Jeepa i ruszam w stronę naszego bloku, na szczęście nie ma za dużych korków. Nagle odzywa się mój telefon, no świetnie, kto jeszcze czegoś chce?
-Ki czort? - rzucam w słuchawkę
-Twój koszmar - aż zjeżdżam na pobocze, widząc zbliżającego się policjanta, wyciągam "blachę" NCIS, od razu macha mi ręką. Rusza w kierunku następnego auta.
-Ty skurwysynu jeden, tego chciałeś? Żeby mnie zdegradowali?
-To właśnie w tej sprawie dzwonię, a tak btw. Nie mógłbyś nie co cenzuralniejszych słów używać?
-Nic z tego, żadne ze znanych cenzuralnych słów nie odda w pełni twojego charakteru.
-Ciekawe mniemanie. Anyway, zawsze chciałem cię zabić, a zabójstwo porucznika, czy szeregowego to żaden rozgłos, co innego najmłodszego kapitana Wojska Polskiego, głównodowodzącego jednostką, która weszła do Polski jako pierwsza. Spotkajmy się w Lasku Bielańskim za trzy godziny, mam coś co może cię ocalić od degradacji.
-Niezłe mi pocieszenie Wyatt, mam włożyć kamizelkę?
-Nie tym razem, jeden raz mogę zrobić dla ciebie wyjątek.
-Mam nadzieję, że nie kłamiesz. 
-Raz możesz mi zaufać, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, chyba znasz to powiedzonko?
-Oczywiście.
-To masz trzy godziny na dotarcie na miejsce, sądząc po obecnym tłoku w pobliżu Bielan zajmie ci to dokładnie pół godziny, odpoczniesz sobie i na spokojnie pogadamy.
-Jasne jasne - rozłącza się. Cholera, może powinienem ustawić gdzieś na dachu jakiegoś snajpera? Ale jeśli chce grać fair to możemy spróbować. Dokładnie w pół godziny docieram do Lasku Bielańskiego, skurczybyk nie mylił się, nie wiem jak to wyliczył, może mnie obserwował? Diabli go wiedzą. Wyciągam książkę "Mój Spitfire" Wacława Króla i resztę czasu spędzam na oczekiwaniu na mojego nieoczekiwanego wrogo-sojusznika. W pewnym momencie słyszę jak ktoś siada koło mnie.
-Nie odwracaj się - mówi znajomy głos.
-Spokojnie, nawet nie mam takiego zamiaru.
-Pod ławką jest koperta, w środku są zeznania dowódcy oddziału który was zestrzelił, ponadto daję ci nieco forów. Masz tam też informacje o szpionie w waszej ekipie.
-Ciekawe niby kto ...
-Powinieneś wiedzieć.
Ciemno robi mi się przed oczami, szpiegiem nie mógł być nikt inny jak tylko ta czerwona świnia, kapitan Wojciech Małagocki, tfu, zawsze wiedziałem że jest czerwony, ale że aż tak? No po prostu świetnie, niech no go tylko dorwę, zajebę skurwysyna. A ja chciałem go dopuścić do naszych tajnych akt!
-Dlaczego to robisz?
-Zawsze gram fair, ciebie chcę zabić za tamto pod Wrześnią a nie pozbawić stopnia oficerskiego.
-To co, do zobaczenia? - mówię wstając. Chcę jak najszybciej stamtąd uciec, mam już dość tych jego wywodów.
-Oby nie, już wystarczy mi tyle kulek od was. Pozdrów tą Jaylah i przeproś za ten strzał w rękę, celowałem obok, zresztą byłem pewien, że jest pusty.
-Ruski szajs, co się dziwisz.
-W sumie racja. No spadam już bo mnie ktoś jeszcze rozpozna.
Odchodzi i znika za rogiem, a ja kieruje się do mojego auta i wracam do budynku prokuratury z którego tak nerwowo wyszedłem. Po pół godziny przebijania się przez zatłoczoną Warszawę w końcu docieram na miejsce.
-A pan czego tu? - pyta zdenerwowany prokurator, kiedy wchodzę otwierając drzwi z całej siły.
-Mam dość ważne informacje.
-Na temat czego niby?
-A tego jak mnie zestrzelili i o ruskim szpionie w Marynarce. - podaję mu kopertę otrzymaną przez Wyatta, w której znajduje się raport CIA na temat działalności kapitana.
-Skąd ty to ... -wytrzeszcza oczy.
-Mam zaprzyjaźnionego agenta.
-Cóż i tak miałem do pana jechać, na osobisty rozkaz Prokuratora Generalnego umarzamy śledztwo, ale pojawił się i wniosek Sztabu Generalnego w sprawie tej małej niesubordynacji. Oficjalnie odbieramy panu prawo awansu na 10 lat.
-I dobrze, wyżej już iść nie chciałem. Nie lubię papierków, a raz już miałem z nimi doczynienia, po czym musiałem gnać na front, ratować sytuację.
-Myślę żę to wszystko. Przepraszam za takie dość ostre przesłuchanie, miałem szefa za szybą, nie miałem wyjścia.
-Nic się nie stało
Wychodzę z budynku nawet dość zadowolony, wsiadam do Jeepa i wracam do domu, lecz wcześniej wpadam do baru, muszę się napić. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
-Cześć staruszku! - aż podskakuję.
-Jezu, Sam, chcesz żebym na zawał zszedł? Wystarczy mi już na dzisiaj.
-Nie no, nie przesadzaj, aż tak źle to chyba nie jest?
-Daj spokój, najpierw przesłuchanie w prokuraturze, potem nagle z dupy pojawia się mój odwieczny wróg, daje mi kopertę, a z niej dowiaduje się, że mój dawny nauczyciel robi na dwie strony, donosząc ruskim.
-No to rzeczywiście nieźle.
-A co u Caroline?
-Wiesz jak to jest z nastolatkami, trudny okres. Nawet ją tu ściągnęłam, ciekawe jest to, że chce polatać ze sławnym "Orłem" - uśmiecham się.
-Jak tak, to ją wezmę, tylko nie wiem na co.
-A dzisiaj to co? Nie jest jeszcze tak późno.
-Już po jednym jestem, a po pijaku nie latam.
-To chyba że tak, a jak ty nauczyłeś się tak latać?
-Zbyt długa historia, ale o tym jak Asia chciała się przelecieć Hurricanem mogę opowiadać godzinami.
-Dajesz

sobota, 16 września 2017

Powrót Feniksa

21 sierpnia 2013. Warszawa, Polska.

-I tak właściwie byliśmy już razem ze sobą, kostka zagoiła mi się po około dwóch tygodniach. W lesie większych przygód już nie mieliśmy. Przed wyjściem zakopaliśmy całą broń w lesie i wróciliśmy do Tomaszowa.
-Niezły snajper, dwóch ruskich ze starego karabinu?
-Nom, sama się dziwiłam, ale no cóż. Był ... TFU! Jest lepszym snajperem niż ja, muszę to przyznać. Sabro, włącz ten telewizor, może jest coś ciekawego.
Właśnie dostaliśmy potwierdzenie i materiał wideo ze strony Rosyjskiej. Prezydencki UH-1 Huey o nazwie "Husarz" został zestrzelony 5 kilometrów za linią frontu, mamy też doniesienia o jednej ofierze, co z pozostałymi i co najważnejsze ile ich było? Tego nie wie nikt, ewakuacja odbyła się w ogromnym pośpiechu.

-No i pięknie, a ja myślałem że Adam jest dobrym pilotem, a tu dupa - mówi z wściekłością Mikołaj.
-Nie ma co siedzieć na tyłkach i pierdzieć w stołek panowie i panie! Lecimy po nich! - krzyczy Corspa.
-A skąd wiesz, że tą ofiarą nie był na przykład Adam? Piloci zawsze przy katastrofach śmigłowców ...
-Zamknij się myśliwcu jeden, bo ci zaraz tą facjatę przerobię na mielone.
-No nie przesadzaj.
-To skończ pieprzyć i zbieraj graty!
-Ja się zastrzelę.

15 minut później, 4 kilometry za linią wroga.
-Daleko jeszcze?
-Panie Prezydencie, jeszcze jedno słowo a będzie pan szedł jako pierwszy, a ruscy skorzystają z okazji i pana kropną. I bardzo dobrze, jednej jadaczki mniej - mówię z nieukrywaną frustracją. Nic tylko gada kuźwa jego mać. Nagle z tyłu rozlegają się strzały - PADNIJ! - krzyczę i namierzam jednego z wrogów, po czym oddaję strzał. Biegniemy jak najszybciej przed siebie, kule świszczą dosłownie centymetry nad naszymi głowami, w pewnym momencie dostrzegam wrak transportera opancerzonego - ZA TEN WRAK!
Biegniemy ile sił zostało, ja osłaniam trójkę ogniem, całe szczęście zdążyliśmy się schować zanim tuż za mną eksplodował granat. Mógłbym przysiąc, że jakiś odłamek trafił mnie w rękę.
-Ile ci zostało? - pyta jeden z BOR-owców. Wyciągam magazynek ... kurwa nie jest za wesoło.
-Trzy pociski.
-No to dupa jasna.
Nasze zmartwienia przerywa odgłos wirników śmigłowca.
-Jeśli to ich ... -zaczyna drugi oficer.
-Panowie, bez takiego pesymizmu do kurwy nędzy! - wtrąca Prezydent Wrona. Ja zaś wychylam się i opróżniam magazynek pistoletu. Nagle zza drzew wyłania się sylwetka jednego z naszych śmigłowców Black Hawk. Ciekawe kto się pofatygował?
-ŁBY NISKO! - krzyczę do naszych widząc jak dwa karabiny maszynowe śmigłowca zaczynają się jarzyć jasno-czerwoną poświatą, likwidując większość wrogiej piechoty. Śmigłowiec zaczyna podchodzić do lądowania tuż za nami, drzwi przedziału desantowego otwierają się ...
-ŁADOWAĆ SWOJE DUPY NA KANAPY CIULE SAKRAMENCKIE!
-Corspa? Co ty tu u licha robisz?
-Nie ma czasu na wyjaśnienia, do środka. - podaje mi karabin M4 z którego oddaję jeszcze kilka strzałów osłonowych.
-Arizona Dwa, czy macie Prezydenta?
-Tu Arizona Dwa, od tej pory to my jesteśmy Husarzem! - krzyczy Mikołaj w mikrofon.
-Sabro, zabierz nas do domu, tylko bez żadnych przygód, błagam - próbuję przekrzyczeć huk wirników.
-To już masz jak w banku.

-Piotr Kraszewski, na żywo sprzed Pałacu Prezydenckiego, tłumy wyszły na ulicę po relacji ze Sztabu Generalnego i prawdopodobnie najsłynniejszej samowolniej misji ratunkowej kapitana Mikołaja Szalbierza i kapitan Corspy, o to fragment meldunku przekazanego z pokładu śmigłowca, który wyruszył na ratunek.
-Arizona Dwa, czy macie Prezydenta?
-Tu Arizona Dwa, od tej pory to my jesteśmy Husarzem!
Oficjalne oświadczenie prasowe zostało wydanie dwie minuty po tej transmisji. Ocalałymi z katastrofy śmigłowca UH-1 Huey "Husarz" są : pilot - kapitan Adam Kielski, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Wrona oraz dwaj oficerowie Biura Ochrony Rządu. Jedyną ofiarą jest Minister Obrony Narodowej, wielka strata rządu. Mimo tego, z tego co państwo widzą ludzie nie przestają się cieszyć a na horyzoncie już widać sylwetkę śmigłowca ratunkowego. *słychać odgłos nisko przelatującego śmigłowca* Ależ piękna brawura, przelot tuż nad dachami budynków! Taką maszynę może pilotować jedynie doskonały pilot, którym jak przypomnijmy jest kapitan Mikołaj Szalbierz. Pozostaniemy jeszcze przez chwilę tutaj, po czym wrócimy do studia. Piotr Kraszewski, Wiadomości

czwartek, 14 września 2017

Zakulisowe ciekawostki z początków serii

Nie mogę zasnąć cholera jasna, no dobra, to zamiast leżenia i zbijania bąków napiszę coś produktywnego :) A mianowicie ciekawostki z początków serii.

  1. W pierwszym zamyśle Corspa i Adam mieli być w dość ostrym konflikcie przez niemalże całą wojnę, aż do ostatniego dnia, kiedy to Corspa miała opowiedzieć Adamowi swoją historię zgwałcenia na pierwszej wizycie na Ziemii. Zresztą to widać w początkowych postach, później pomysł jakoś upadł.
  2. Jak już pewnie wiecie lub nie, postać Asi jest wzorowana na jej rzeczywistym odpowiedniku, choć nie o takiej historii jak tutaj. Nie będę się rozpisywał, po prostu, dostałem kosza i tyle, widać to zresztą gdzieś po postach z lipca/sierpnia 2016 roku, kiedy to postać Asi spadła na drugi plan. Nie powiem nie, ciężko mi teraz trochę to pisać, no ale dobrniemy jakoś do końca.
  3. Orginalnie 1 Dywizja Marines w której służą nasi bohaterowie miała być nazwana "Young Marines" od młodego wieku bohaterów, ponieważ wpadłem na pomysł tej książki będąc gdzieś w 2 klasie gimnazjum, wszyscy bohaterowie mieli mieć około 16-17 lat. Szlag to trafił po awarii laptopa
  4. Na początku, Dywizja nie miała mieć kompanii tylko "Szwadrony", były one podzielone w prosty sposób : A - Młodziki 16-17 lat (Szwadron naszych bohaterów) B-Nieco starsi 18-20, C -ŁO PANIE JEZU, STARE DZIADY! 20-24, D - Matko święta! Belzebuby! 24-30, no i szwadron E - czyli wsparcie pancerne.
  5. Kiedy jeszcze pisałem "very first beta", na moim starym laptopie, nigdy nie wpadłem na ostre rozwinięcie całej historii. Może to i lepiej że szlag trafił tą wersję?
  6. Asia miała zginąć i basta! Nie łatwo było przekonać mnie do zmiany zdania, lecz pierwowzór zagroził mi opuszczeniem czytania dalszych części. No cóż, po takim szantażu długo nie miałem zakończenia, lecz wspólnymi siłami doszliśmy jakoś do kompromisu
  7. Tak, Adam miał być "Uniwersalnym Żołnierzem" służącym w różnych siłach zbrojnych.
  8. Bez mojego kochanego I Liceum nie powstało by wiele postaci. Ba, niektóre pierwowzory nawet o swoim istnieniu nie wiedzą! A w planach mam jeszcze kilku, ale to już na kolejne książki.
  9. Na książkę wpadłem dopiero po napisaniu opowiadania "Pierwsza misja" na konkurs literacki, za który to tekst nie dostałem nawet wyróżnienia, po mimo tego iż był bardzo oryginalny. Mam nawet gdzieś jego kopię i jak teraz przeglądam ... o matko święta, interpunkcja po prostu leży, co ja się dziwię że tej nagrody nie było.
  10. Pierwowzór tej książki straciłem w dość zabawny sposób. Otóż grając sobie rekreacyjnie w jakąś grę, już nie pamiętam jaką, upuściłem na laptopa zszywacz, którym akurat zszywałem sobie karty pracy (cholera to strategia była?) I nagle komputer mi się zawiesił, a dysk zaczął wydawać dziwne dźwięki. No dobra, zrestartowałem go, lecz to nie pomogło. Miałem typowy "Oh shit face". Jeszcze jeden restart i dupa blada! Nic! Zaniosłem go do znajomego informatyka, który postawił diagnozę : zniszczony odczyt danych z dysku. Spytałem go o możliwość odzyskania danych, odpowiedź była negatywna. Oczywiście później na internecie znalazłem tonę poradników na ten temat, nie powiem, wściekłem się nieco. Ale zabawniejsze było to jak straciłem ekran po 2 tygodniach użytkowania. Lecz to już inna historia.
No to było by na razie na tyle, jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, to zapraszam do ich zadawania w komentarzach.


środa, 13 września 2017

Hej przygodo!

Jeden z moich najnowszych pomysłów (a przynajmniej wtedy kiedy to pisałem). Teraz postaram się by każda postać miała swoją małą historyjkę, na starcie chciałem wpisać przedwojenną opowieść Corspy ... ale to co przeżyłem przy pisaniu na papierze tego właśnie opowiadania ... nie, nie chcę jeszcze raz tego przeżywać, zbyt dużo emocji i łez. No więc zaczniemy od małej opowieści, w której przewija się aż 4 głównych bohaterów, Adam, Asia, Andrzej i Kinga.
Edit 13.09.17 : Ło pieruna, dawno mnie tu nie było, przynajmniej od czerwca? Chyba wtedy rozpocząłem pracę nad tym epizodem, wybaczcie tą jakże długą przerwę, lecz wasz ukochany poeta dostał się na wymarzone studia i musiał załatwiać wiele rzeczy. Część powie pewnie "zaraz, zaraz, a co żeś robił w sierpniu?" Od razu odpowiadam, załatwiałem mieszkanie i ogarniałem najpotrzebniejsze rzeczy, więc czasu miałem raczej niewiele. Od dzisiaj postaram się do października zakończyć prace nad tą powieścią i przejdziemy do następnej, którą już wstępnie zacząłem przygotowywać. *Spogląda na zegarek* O cholera jasna, 22:37?! DO ROBOTY!
Edit 14.09.17 : Zmieniłem nieco tło bloga, proszę o recenzję, czy mam powrócić do tego co było, czy też może już takie zostać/
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
5 maj 2011. Tomaszów Mazowiecki, Polska.

-Gotowi do wymarszu? - spytał nas nauczyciel wf-u, w chwili w której zakładałem akurat plecak.
-Znowu tam gdzie zawsze?
-Przecież wiesz, że tam jest najlepszy punkt widokowy.
Szliśmy na trzydniową wycieczkę w pobliże naszego miasta, którąś z kolei, po trzeciej już przestałem liczyć, ba, nawet przestaliśmy się czegokolwiek obawiać. Było tam cicho i spokojnie, zawsze uważałem, że to nas kiedyś zgubi, co wkrótce okazało się być prawdą. Do obozowiska dotarliśmy pod wieczór, a zaznaczyć trzeba, że wyruszaliśmy o świcie, po rozłożeniu namiotów usłyszeliśmy dziwny kwik, od razu wiedziałem co się święci.
-Marek ... - zagadnąłem nauczyciela.
-Też to słyszałem, tylko jakby z dwóch stron, wschód, czy zachód?
-Bardziej strzelałbym w północny wschód ... - kolejny kwik, jakby trochę bliżej. - Dokładnie, północny wschód, jakieś 200-250 metrów od nas.
-Domyślasz się co to?
-Dzik jak nic, mówiłem ci, że ta pewność kiedyś nas zgubi?
-Nie wymądrzaj się, też się cykam.
-Marek, bo cię zaraz kopnę ...
-Na drzewa zdążymy?
-Nie ma szansy, dzik zapieprza nawet 30 na godzinę.
-To co robimy?
-Jak to co? SPIERDALAMY! - krzyczę na cały głos i chwytam najbliższą stojącą mnie osobę za rękę, którą, jak się po chwili okazuje jest Asia. I pomyśleć, że jeszcze przed rokiem była zwykłą koleżanką z klasy, a teraz coś zaczęło się pomiędzy nami dziać, tylko nie mam jeszcze pewności co. Po 500 metrach słyszę jej krzyk, odwracam się, jasna cholera, wywróciła się.
-Asia!
-Zwiewaj, nic mi nie będzie!
-Akurat, a potem Grabo i dyrekcja mnie rozszarpią! - biorę ją na ręce, cholera, trochę ciężka, ale chyba dam radę. Dwa kilometry później padam ze zmęczenia, po prostu tracę przytomność, całe szczęście, że nie połamałem naszych kości podczas upadku. Budzę się dopiero gdzieś nad ranem.
-Myślałam, że umarłeś ... tak ciężko dyszałeś na koniec. - z początku nie za bardzo kojarzę fakty, ale po chwili wszystko zaczyna wracać.
-Nie tak łatwo mnie zabić, powinnaś to wiedzieć, cholera, płuc nie czuję ...
-Nie dziwię się, dwa i pół kilometra z twoją astmą to już cud, a jeszcze z obciążeniem ...
-Moment co? - akurat tego nie potrafię skojarzyć.
-No ... przewróciłam się, chyba skręciłam kostkę, chciałam żebyś mnie zostawił, a ty się uparłeś ...
-To jedna z moich zalet - uśmiecham się.
-Przestań, prawie się zadusiłeś!
-Było warto. Trzeba jakoś wrócić, gdzie jesteśmy?
-Masz mapę?
-Akurat nie pomyślałem o tym, żeby dać się stratować idąc po nią.
-Czyli bania?
-Ani chybi tak.
-Poczekaj, wystarczy ci kierunek z którego przybiegliśmy?
-Powinien.
-No to już lepiej. Wschód, tak jak mówiłam jakieś dwa i pół kilometra. - wyciągnąłem swój nóż, który zawsze miałem w kieszeni na każdej takiej wyprawie. - co ty chcesz zrobić co?
-Nie to co myślisz - odkręcam nakrętkę na rękojeści.
-Spryciarz
-Mam jeszcze kilka asów w rękawie.
-To wyciągnij jakiegoś jeszcze, bo chyba nie przejdę ani metra ... - mówiąc to próbuje wstać i prawie natychmiast upada. W ostatniej chwili rzucam się, żeby chociaż nie uderzyła głową o ziemię. Jednak przez to boleśnie tłukę sobię biodro. - Dzięki ...
-Nie ma za co ... cholera jasna, pieprzony korzeń. - rozmasowuję stłuczoną kość.
-Mniejsza o to, kombinuj jak wrócimy do obozu, albo miasta.
-Obozu już pewnie nie ma, jak życie znam. Albo zwiali jak my i mają problemy z lokalizacją, albo wrócili i pozbierali wszystko.
-Czyli idziemy w kierunku miasta?
-A widzisz jakąś inną opcję?
-No nie wydaje mi się, pieruna, gdybym się nie wywróciła ...
-Nie przesadzaj już, to ja powinienem się obwiniać.
-Niby za co?
-A chociażby za kierunek ucieczki.
-Przestań już, no spróbujemy, może teraz ... - próbuje znowu wstać, co kończy się kolejnym upadkiem i kolejnym moim skokiem na ratunek. Nie mówiąc o tym, że tym razem spadła głową prosto na moje .... ekhem, czułe miejsce ... - o boże, przepraszam - zaczyna się śmiać.
-No i z czego rżysz pieronie jeden!
-Oj nie przesadzaj Adam, za mocno nie oberwałeś.
-Spadaj.
-No już, nie bocz się. Pomyśl jak przejdziemy ten dystans bez wody i jedzenia co?
-Pamiętasz tą rzekę w pobliżu obozu?
-No, mniej więcej.
-Od niej już blisko do punktu zbornego, pójdziemy w tamtym kierunku.
-Ale jak co?
-Po prostu poniosę cię.
-Łapy precz bo ukręcę przy samym tyłku.
-A masz inną opcję?
-Raczej nie ...
-Więc nie dyskutuj. No dawaj - podnoszę ją - uhhhhh, ciężka jesteś, cholera.
-Zaraz zarobisz w dziób za te teksty.
-No już spokojnie.
Idziemy powoli, chyba jakąś godzinę, aż w końcu trafiamy nad rzekę, a może raczej potok. Ledwo co daję radę postawić ją na ziemi.
-Ja pierdzielę, toć w pół do dziesiątej, a ja już śmiertelnie zmęczony!
-Sam chciałeś!
-Jasne jasne, poszukam resztek obozu, może coś jeszcze będzie.
-I tak nigdzie się nie wybieram.
Mając w pamięci charakterystyczną wypaloną rok temu polanę na północnym-zachodzie, wyruszam na poszukiwania. Przechodząc obok jednej gęstwiny, zauważam wystającą lufę karabinu.
-Hasło!
-Czarna Mańka!
Widzę jak Andrzej wychodzi z Kingą, śmiać mi się chce jak nie wiem co.
-No co?!
-Co jak co Andrzejku, ale ty zawsze trafiałaś odpowiednio.
-Śmiej się do upadłego, widziałeś resztę.
-Nie, jest nas teraz, tylko czwórka ... - nagle od strony rzeki słyszę krzyk, nosz kurna jasna!
-Dawaj to i za mną!
-Łap naboje! - krzyczy za mną Kinga, odwracam się i łapię pudełko z pociskami.
Biegnę spowrotem, z daleka widzę grupkę ludzi stojącą nad Asią, chyba nie mają przyjaznych zamiarów. Ukrywam się w pobliskiej gęstwinie, piękne stanowisko snajperskie ... patrząc przez lunetę widzę, że dwóch z tych osobników jest uzbrojonych. Szlag! Za wiele to ja im tą starą flintą nie zrobię, a może ...
-ZOSTAW MNIE! - słyszę za plecami, odruchowo wyciągam nóż. Prawdopodobnie jeden z nich trzyma Kingę za gardło, nie wiele myśląc rzucam w niego moim ostrzem, trafiam prosto na wysokości serca. Kurwa, zabiłem człowieka ...
-Andrzej sprawdź go, może miał coś przy sobie ... - zamieram widząc jak wyciąga pistolet z jego kieszeni.
-Colt 1911, sukinsyn. Czekaj a to co ... - odsłania jego rękaw. - kurwa mać, jebany Specnaz.
-Że jak? Co Ruscy robią u nas?
-Pewnie się na coś szykują, cholera ich wie. James Wyatt, Amerykanin, kurwa nie podoba mi się to, spoczywaj w pokoju. - wtedy nie myślałem, że go jeszcze spotkam. Wracam do celowania do tamtych dwóch, jeden z nich ma coś w podobie do kałasznikowa ... czyżby AN-94 Abakan? Chyba nie, ale mam skrytą nadzieję, że tak. Biorę głęboki oddech, przypominając sobie wszystkie elementy ze szkoleń strzeleckich, oddaję strzał, w momencie w którym dwóch ustawia się idealnie w jednej lini, więc pocisk eliminuje ich oboje. Andrzej rzuca mi pistolet, a ja ruszam na ostatniego, strzelając w nogę. Widzę jak chwyta się na wysokości uda, pieruna, trafiłem z biegu?
-Łapy to góry! Bo zabiję!
-Spakojna! Do you speak English?
-Yes. Take out everything you have.
-Take it easy, we wanted to help her.
-Bullshit, take off your shoes. You have any first aid kit?
-I do.
-Take it out slowly and drop it. - spokojnie rozsznurowuje buty i rzuca apteczkę. - Now get the hell out of here!
-As you wish. - powoli trzymając ręce w górze odchodzi. Trzymam go na muszce aż znika w oddali, Andrzej zakłada Asi prowizoryczny opatrunek i stara się jakoś uspokoić Kingę, podczas gdy ja sprawdzam ciała pozostałych dwóch sprzątniętych ze "starej flinty".
-Aa... Adam? - słyszę jej drżący głos?
-Nic ci nie jest?
-Chyba nie ... zabiłeś ich?
-No pewnie ... a co myślałaś?
-Jesteś mordercą ...
-No masz, a nie mierzyli do ciebie przypadkiem? Skąd miałem mieć pewność, że przypadkiem zaraz któryś nie pociągnie za spust?
-ALE ICH ZABIŁEŚ! - robi zamach ręką, trafiając mnie prosto w szczękę.
-Miałem pozwolić, żebyś ty zginęła?! I żebym stracił jedyną osobę którą kocham?! - wtedy zdaję sobie sprawę jak się wykopyrtnąłem. Jasny piorun, ty stary durniu, miałeś jeszcze trochę poczekać!
-Że co? - pyta z lekkim nie dowierzaniem.
-Po tym wszystkim co przeszliśmy w gimnazjum i tutaj w końcu mogłem ci to powiedzieć. Kurwa mam już dosyć ukrywania tego. Kocham cię ponad życie, nigdy już nie pozwolę by cokolwiek ci się stało. Możesz mnie kopnąć i powiedzieć "spieprzaj dziadu", zrozumiem.
-Nn .. nie ... wcale nie mam zamiaru tego robić ... - widzę te łzy w jej oczach. Jedynym gestem na jaki mnie w tym momencie stać jest proste przytulenie jej.
-Już ciiii ... będzie dobrze - całuję ją w policzek.
-No dobra - przerywa nam Andrzej, aż chcę mu dać w mordę za przerwanie tak idealnego momentu. - musimy ruszać dalej gołąbeczki.
Zabieram z ciała jednego z Rosjan kamizelkę taktyczną z granatami i jego karabin AN-94, nie wiadomo co jeszcze może być w tym lesie. Pistolet daję Kindze, niech się poczuje trochę bezpieczniej.
-Asia, dasz radę sama iść?
-Spróbuję. - o dziwo wstaje i robi parę kroków na próbę. - No nie jest tak źle, trochę boli, ale już nie aż tak.
-Andrzejku, gdzie Grabo i reszta?
-Diabli wiedzą, obóz stratowały dziki, po tej całek hecy wróciłem i zebrałem trochę żarcia i wody. Zabrałem twoją mapę i o mało co nie zszedłem na zawał jak usłyszałem szelest za sobą.
-Kiniaaaaa? Chciałaś mi kumpla zabić?
-Nie no, bez przesady. Myślisz, że ja też się nie przestraszyłam jak szukałam rzeczy w swoim namiocie a tu nagle, coś się szamocze koło mnie.
-I trafiliście na siebie co?
-O mało nie przyłożyłam mu patelnią w głowę
-Że jak?
-No normalnie, patelnią. - wybuchamy śmiechem. Takie rzeczy tylko na naszym obozie.
-A i jeszcze jedno Adam, ocaliłem twoją niezniszczalną zabawkę - podaje mi mój telefon. Rzeczywiście, to co o Nokii 3310 mówią jest prawdą. Sprawdzam zasięg, kiepski ale jest, wybieram numer naszego wuefisty.
-Halo?
-Marek? Znalazłem 3 naszych, gdzie jesteście?
-Poczekaj sekundę, sprawdzę. - szeleści mapą - jakieś 2-3 kilometry od Ujazdu.
-Szlag by to jasny trafił. Mam ponad 15 kilometrów w plecy, no trudno, idźcie dalej, jeżeli możecie to zaczekajcie w mieście, jak nie, to wracajcie, damy sobie radę. A i jeszcze jedno Marek.
-Co takiego co?
-Trafiliśmy na ruski Specnaz, nie miałem wyjścia. Trzy trupy.
-Coś po naszej stronie?
-Not even close, nie licząc stanu przedzawałowego u Kingi i moich brudnych gaci - zażartowałem
-No nic, trzymam gębę na kłódkę, bo was na przesłuchania wezmą, a tak będziecie mieli spokój.
-Dzięki - kończę połączenie. - No ekipa, ruszamy, oczy szeroko otwarte!
Asi udaje się przejść cały dystans do nocy, niestety z powodu jej kostki musieliśmy trochę zwolnić tempa. Zabrakło niewiele, około 3-4 kilometrów, ale wolałem nie ryzykować. Zanim zapadnie całkowita ciemność, rozkładamy prowizoryczny namiot z mojego plecaka i kilku płaszczy przeciwdeszczowych..
-Postoję na warcie jako, pierwszy, zmiana co dwie godziny, z wyłączeniem Asi.
-Bez przesady! Może i mam kontuzję i gówno znam się na broni, ale dam sobie radę.
-Jak chcesz.
Kładziemy się na ziemi, już prawie zasypiam, kiedy słyszę jakby chlipanie.
-Asia? Znowu płaczesz?
-To było piękne ... co zrobiłeś dla mnie ... i to co po tym powiedziałeś. Obiecaj mi, że już zawsze będziesz przy mnie, mój ty wojowniku - uśmiecha się przez łzy.
-Obiecuję, nigdy już nie dopuszczę do takiej sytuacji.
Niemalże natychmiast przestaje płakać, wtula się we mnie i oboje, zmęczeni zasypiamy.