środa, 13 września 2017

Hej przygodo!

Jeden z moich najnowszych pomysłów (a przynajmniej wtedy kiedy to pisałem). Teraz postaram się by każda postać miała swoją małą historyjkę, na starcie chciałem wpisać przedwojenną opowieść Corspy ... ale to co przeżyłem przy pisaniu na papierze tego właśnie opowiadania ... nie, nie chcę jeszcze raz tego przeżywać, zbyt dużo emocji i łez. No więc zaczniemy od małej opowieści, w której przewija się aż 4 głównych bohaterów, Adam, Asia, Andrzej i Kinga.
Edit 13.09.17 : Ło pieruna, dawno mnie tu nie było, przynajmniej od czerwca? Chyba wtedy rozpocząłem pracę nad tym epizodem, wybaczcie tą jakże długą przerwę, lecz wasz ukochany poeta dostał się na wymarzone studia i musiał załatwiać wiele rzeczy. Część powie pewnie "zaraz, zaraz, a co żeś robił w sierpniu?" Od razu odpowiadam, załatwiałem mieszkanie i ogarniałem najpotrzebniejsze rzeczy, więc czasu miałem raczej niewiele. Od dzisiaj postaram się do października zakończyć prace nad tą powieścią i przejdziemy do następnej, którą już wstępnie zacząłem przygotowywać. *Spogląda na zegarek* O cholera jasna, 22:37?! DO ROBOTY!
Edit 14.09.17 : Zmieniłem nieco tło bloga, proszę o recenzję, czy mam powrócić do tego co było, czy też może już takie zostać/
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
5 maj 2011. Tomaszów Mazowiecki, Polska.

-Gotowi do wymarszu? - spytał nas nauczyciel wf-u, w chwili w której zakładałem akurat plecak.
-Znowu tam gdzie zawsze?
-Przecież wiesz, że tam jest najlepszy punkt widokowy.
Szliśmy na trzydniową wycieczkę w pobliże naszego miasta, którąś z kolei, po trzeciej już przestałem liczyć, ba, nawet przestaliśmy się czegokolwiek obawiać. Było tam cicho i spokojnie, zawsze uważałem, że to nas kiedyś zgubi, co wkrótce okazało się być prawdą. Do obozowiska dotarliśmy pod wieczór, a zaznaczyć trzeba, że wyruszaliśmy o świcie, po rozłożeniu namiotów usłyszeliśmy dziwny kwik, od razu wiedziałem co się święci.
-Marek ... - zagadnąłem nauczyciela.
-Też to słyszałem, tylko jakby z dwóch stron, wschód, czy zachód?
-Bardziej strzelałbym w północny wschód ... - kolejny kwik, jakby trochę bliżej. - Dokładnie, północny wschód, jakieś 200-250 metrów od nas.
-Domyślasz się co to?
-Dzik jak nic, mówiłem ci, że ta pewność kiedyś nas zgubi?
-Nie wymądrzaj się, też się cykam.
-Marek, bo cię zaraz kopnę ...
-Na drzewa zdążymy?
-Nie ma szansy, dzik zapieprza nawet 30 na godzinę.
-To co robimy?
-Jak to co? SPIERDALAMY! - krzyczę na cały głos i chwytam najbliższą stojącą mnie osobę za rękę, którą, jak się po chwili okazuje jest Asia. I pomyśleć, że jeszcze przed rokiem była zwykłą koleżanką z klasy, a teraz coś zaczęło się pomiędzy nami dziać, tylko nie mam jeszcze pewności co. Po 500 metrach słyszę jej krzyk, odwracam się, jasna cholera, wywróciła się.
-Asia!
-Zwiewaj, nic mi nie będzie!
-Akurat, a potem Grabo i dyrekcja mnie rozszarpią! - biorę ją na ręce, cholera, trochę ciężka, ale chyba dam radę. Dwa kilometry później padam ze zmęczenia, po prostu tracę przytomność, całe szczęście, że nie połamałem naszych kości podczas upadku. Budzę się dopiero gdzieś nad ranem.
-Myślałam, że umarłeś ... tak ciężko dyszałeś na koniec. - z początku nie za bardzo kojarzę fakty, ale po chwili wszystko zaczyna wracać.
-Nie tak łatwo mnie zabić, powinnaś to wiedzieć, cholera, płuc nie czuję ...
-Nie dziwię się, dwa i pół kilometra z twoją astmą to już cud, a jeszcze z obciążeniem ...
-Moment co? - akurat tego nie potrafię skojarzyć.
-No ... przewróciłam się, chyba skręciłam kostkę, chciałam żebyś mnie zostawił, a ty się uparłeś ...
-To jedna z moich zalet - uśmiecham się.
-Przestań, prawie się zadusiłeś!
-Było warto. Trzeba jakoś wrócić, gdzie jesteśmy?
-Masz mapę?
-Akurat nie pomyślałem o tym, żeby dać się stratować idąc po nią.
-Czyli bania?
-Ani chybi tak.
-Poczekaj, wystarczy ci kierunek z którego przybiegliśmy?
-Powinien.
-No to już lepiej. Wschód, tak jak mówiłam jakieś dwa i pół kilometra. - wyciągnąłem swój nóż, który zawsze miałem w kieszeni na każdej takiej wyprawie. - co ty chcesz zrobić co?
-Nie to co myślisz - odkręcam nakrętkę na rękojeści.
-Spryciarz
-Mam jeszcze kilka asów w rękawie.
-To wyciągnij jakiegoś jeszcze, bo chyba nie przejdę ani metra ... - mówiąc to próbuje wstać i prawie natychmiast upada. W ostatniej chwili rzucam się, żeby chociaż nie uderzyła głową o ziemię. Jednak przez to boleśnie tłukę sobię biodro. - Dzięki ...
-Nie ma za co ... cholera jasna, pieprzony korzeń. - rozmasowuję stłuczoną kość.
-Mniejsza o to, kombinuj jak wrócimy do obozu, albo miasta.
-Obozu już pewnie nie ma, jak życie znam. Albo zwiali jak my i mają problemy z lokalizacją, albo wrócili i pozbierali wszystko.
-Czyli idziemy w kierunku miasta?
-A widzisz jakąś inną opcję?
-No nie wydaje mi się, pieruna, gdybym się nie wywróciła ...
-Nie przesadzaj już, to ja powinienem się obwiniać.
-Niby za co?
-A chociażby za kierunek ucieczki.
-Przestań już, no spróbujemy, może teraz ... - próbuje znowu wstać, co kończy się kolejnym upadkiem i kolejnym moim skokiem na ratunek. Nie mówiąc o tym, że tym razem spadła głową prosto na moje .... ekhem, czułe miejsce ... - o boże, przepraszam - zaczyna się śmiać.
-No i z czego rżysz pieronie jeden!
-Oj nie przesadzaj Adam, za mocno nie oberwałeś.
-Spadaj.
-No już, nie bocz się. Pomyśl jak przejdziemy ten dystans bez wody i jedzenia co?
-Pamiętasz tą rzekę w pobliżu obozu?
-No, mniej więcej.
-Od niej już blisko do punktu zbornego, pójdziemy w tamtym kierunku.
-Ale jak co?
-Po prostu poniosę cię.
-Łapy precz bo ukręcę przy samym tyłku.
-A masz inną opcję?
-Raczej nie ...
-Więc nie dyskutuj. No dawaj - podnoszę ją - uhhhhh, ciężka jesteś, cholera.
-Zaraz zarobisz w dziób za te teksty.
-No już spokojnie.
Idziemy powoli, chyba jakąś godzinę, aż w końcu trafiamy nad rzekę, a może raczej potok. Ledwo co daję radę postawić ją na ziemi.
-Ja pierdzielę, toć w pół do dziesiątej, a ja już śmiertelnie zmęczony!
-Sam chciałeś!
-Jasne jasne, poszukam resztek obozu, może coś jeszcze będzie.
-I tak nigdzie się nie wybieram.
Mając w pamięci charakterystyczną wypaloną rok temu polanę na północnym-zachodzie, wyruszam na poszukiwania. Przechodząc obok jednej gęstwiny, zauważam wystającą lufę karabinu.
-Hasło!
-Czarna Mańka!
Widzę jak Andrzej wychodzi z Kingą, śmiać mi się chce jak nie wiem co.
-No co?!
-Co jak co Andrzejku, ale ty zawsze trafiałaś odpowiednio.
-Śmiej się do upadłego, widziałeś resztę.
-Nie, jest nas teraz, tylko czwórka ... - nagle od strony rzeki słyszę krzyk, nosz kurna jasna!
-Dawaj to i za mną!
-Łap naboje! - krzyczy za mną Kinga, odwracam się i łapię pudełko z pociskami.
Biegnę spowrotem, z daleka widzę grupkę ludzi stojącą nad Asią, chyba nie mają przyjaznych zamiarów. Ukrywam się w pobliskiej gęstwinie, piękne stanowisko snajperskie ... patrząc przez lunetę widzę, że dwóch z tych osobników jest uzbrojonych. Szlag! Za wiele to ja im tą starą flintą nie zrobię, a może ...
-ZOSTAW MNIE! - słyszę za plecami, odruchowo wyciągam nóż. Prawdopodobnie jeden z nich trzyma Kingę za gardło, nie wiele myśląc rzucam w niego moim ostrzem, trafiam prosto na wysokości serca. Kurwa, zabiłem człowieka ...
-Andrzej sprawdź go, może miał coś przy sobie ... - zamieram widząc jak wyciąga pistolet z jego kieszeni.
-Colt 1911, sukinsyn. Czekaj a to co ... - odsłania jego rękaw. - kurwa mać, jebany Specnaz.
-Że jak? Co Ruscy robią u nas?
-Pewnie się na coś szykują, cholera ich wie. James Wyatt, Amerykanin, kurwa nie podoba mi się to, spoczywaj w pokoju. - wtedy nie myślałem, że go jeszcze spotkam. Wracam do celowania do tamtych dwóch, jeden z nich ma coś w podobie do kałasznikowa ... czyżby AN-94 Abakan? Chyba nie, ale mam skrytą nadzieję, że tak. Biorę głęboki oddech, przypominając sobie wszystkie elementy ze szkoleń strzeleckich, oddaję strzał, w momencie w którym dwóch ustawia się idealnie w jednej lini, więc pocisk eliminuje ich oboje. Andrzej rzuca mi pistolet, a ja ruszam na ostatniego, strzelając w nogę. Widzę jak chwyta się na wysokości uda, pieruna, trafiłem z biegu?
-Łapy to góry! Bo zabiję!
-Spakojna! Do you speak English?
-Yes. Take out everything you have.
-Take it easy, we wanted to help her.
-Bullshit, take off your shoes. You have any first aid kit?
-I do.
-Take it out slowly and drop it. - spokojnie rozsznurowuje buty i rzuca apteczkę. - Now get the hell out of here!
-As you wish. - powoli trzymając ręce w górze odchodzi. Trzymam go na muszce aż znika w oddali, Andrzej zakłada Asi prowizoryczny opatrunek i stara się jakoś uspokoić Kingę, podczas gdy ja sprawdzam ciała pozostałych dwóch sprzątniętych ze "starej flinty".
-Aa... Adam? - słyszę jej drżący głos?
-Nic ci nie jest?
-Chyba nie ... zabiłeś ich?
-No pewnie ... a co myślałaś?
-Jesteś mordercą ...
-No masz, a nie mierzyli do ciebie przypadkiem? Skąd miałem mieć pewność, że przypadkiem zaraz któryś nie pociągnie za spust?
-ALE ICH ZABIŁEŚ! - robi zamach ręką, trafiając mnie prosto w szczękę.
-Miałem pozwolić, żebyś ty zginęła?! I żebym stracił jedyną osobę którą kocham?! - wtedy zdaję sobie sprawę jak się wykopyrtnąłem. Jasny piorun, ty stary durniu, miałeś jeszcze trochę poczekać!
-Że co? - pyta z lekkim nie dowierzaniem.
-Po tym wszystkim co przeszliśmy w gimnazjum i tutaj w końcu mogłem ci to powiedzieć. Kurwa mam już dosyć ukrywania tego. Kocham cię ponad życie, nigdy już nie pozwolę by cokolwiek ci się stało. Możesz mnie kopnąć i powiedzieć "spieprzaj dziadu", zrozumiem.
-Nn .. nie ... wcale nie mam zamiaru tego robić ... - widzę te łzy w jej oczach. Jedynym gestem na jaki mnie w tym momencie stać jest proste przytulenie jej.
-Już ciiii ... będzie dobrze - całuję ją w policzek.
-No dobra - przerywa nam Andrzej, aż chcę mu dać w mordę za przerwanie tak idealnego momentu. - musimy ruszać dalej gołąbeczki.
Zabieram z ciała jednego z Rosjan kamizelkę taktyczną z granatami i jego karabin AN-94, nie wiadomo co jeszcze może być w tym lesie. Pistolet daję Kindze, niech się poczuje trochę bezpieczniej.
-Asia, dasz radę sama iść?
-Spróbuję. - o dziwo wstaje i robi parę kroków na próbę. - No nie jest tak źle, trochę boli, ale już nie aż tak.
-Andrzejku, gdzie Grabo i reszta?
-Diabli wiedzą, obóz stratowały dziki, po tej całek hecy wróciłem i zebrałem trochę żarcia i wody. Zabrałem twoją mapę i o mało co nie zszedłem na zawał jak usłyszałem szelest za sobą.
-Kiniaaaaa? Chciałaś mi kumpla zabić?
-Nie no, bez przesady. Myślisz, że ja też się nie przestraszyłam jak szukałam rzeczy w swoim namiocie a tu nagle, coś się szamocze koło mnie.
-I trafiliście na siebie co?
-O mało nie przyłożyłam mu patelnią w głowę
-Że jak?
-No normalnie, patelnią. - wybuchamy śmiechem. Takie rzeczy tylko na naszym obozie.
-A i jeszcze jedno Adam, ocaliłem twoją niezniszczalną zabawkę - podaje mi mój telefon. Rzeczywiście, to co o Nokii 3310 mówią jest prawdą. Sprawdzam zasięg, kiepski ale jest, wybieram numer naszego wuefisty.
-Halo?
-Marek? Znalazłem 3 naszych, gdzie jesteście?
-Poczekaj sekundę, sprawdzę. - szeleści mapą - jakieś 2-3 kilometry od Ujazdu.
-Szlag by to jasny trafił. Mam ponad 15 kilometrów w plecy, no trudno, idźcie dalej, jeżeli możecie to zaczekajcie w mieście, jak nie, to wracajcie, damy sobie radę. A i jeszcze jedno Marek.
-Co takiego co?
-Trafiliśmy na ruski Specnaz, nie miałem wyjścia. Trzy trupy.
-Coś po naszej stronie?
-Not even close, nie licząc stanu przedzawałowego u Kingi i moich brudnych gaci - zażartowałem
-No nic, trzymam gębę na kłódkę, bo was na przesłuchania wezmą, a tak będziecie mieli spokój.
-Dzięki - kończę połączenie. - No ekipa, ruszamy, oczy szeroko otwarte!
Asi udaje się przejść cały dystans do nocy, niestety z powodu jej kostki musieliśmy trochę zwolnić tempa. Zabrakło niewiele, około 3-4 kilometrów, ale wolałem nie ryzykować. Zanim zapadnie całkowita ciemność, rozkładamy prowizoryczny namiot z mojego plecaka i kilku płaszczy przeciwdeszczowych..
-Postoję na warcie jako, pierwszy, zmiana co dwie godziny, z wyłączeniem Asi.
-Bez przesady! Może i mam kontuzję i gówno znam się na broni, ale dam sobie radę.
-Jak chcesz.
Kładziemy się na ziemi, już prawie zasypiam, kiedy słyszę jakby chlipanie.
-Asia? Znowu płaczesz?
-To było piękne ... co zrobiłeś dla mnie ... i to co po tym powiedziałeś. Obiecaj mi, że już zawsze będziesz przy mnie, mój ty wojowniku - uśmiecha się przez łzy.
-Obiecuję, nigdy już nie dopuszczę do takiej sytuacji.
Niemalże natychmiast przestaje płakać, wtula się we mnie i oboje, zmęczeni zasypiamy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz