wtorek, 12 lipca 2016

Mecz. (II połowa)

 25 sierpnia 2013. Gdańsk, Polska.
-I wracamy po krótkiej przerwie na stadion w Gdańsku. Przypomnijmy, prowadzimy 2-0, po dwóch celnych strzałach debiutującego napastnika. Drużyny już wchodzą na boisko. Mam nadzieję że druga połowa będzie taka sama jak pierwsza.
-I ja mam taką nadzieję Włodku. Tymczasem mamy połączenie z Miami, gdzie naszą drużynę dopinguje narzeczona Adama oraz jej siostra. Oddajemy głos naszemu korespondentowi.
-Witaj Włodku. Jestem tutaj w otoczeniu dwóch ... a raczej trzech wspaniałych kibiców. Mam nadzieję że dopingujecie naszych zawodników?
-Dokładnie. Adam, jeśli mnie słyszysz, skop im te czerwone tyłki!
-Jak widać nastroje bojowe. Rosjanie chyba powinni się bać. Oddaję głos na stadion.
-Dziękujemy, sędzia właśnie zagwizdał! Rozpoczynają Rosjanie! Kożedub podaje do Markova, ten dalej do Petrova! Niebezpiecznie blisko! Piękna obrona! Tak trzymać panowie ... i panie! Więcej takich akcji ...

Boisko stadionu w Gdańsku.
Uhhhh, ja się na starość wykończę. Trudno, chciałeś grać jako napastnik, to masz za swoje staruszku. Nagle coś śwista mi koło ucha, sekundę później słychać huk wystrzału.
-KRYĆ SIĘ! WSZYSCY! - krzyczę. Cholera, nawet tu chcą mnie zlikwidować. Na całe szczęście przezorny zawsze ubezpieczony. Wziąłem ze sobą M9 i mojego P229.
-Wot cyka blyat. Który to chce cię sprzątnąć? - zagaduje Dimitrij.
-A cholera wie. Dawaj do szatni! Rozprawimy się z draniem.
-A nie boisz się że strzelę ci w plecy. - momentalnie zbaraniałem.
-Ani trochę, ty masz honor. Jesteś lotnikiem, nie strzelasz do nikogo na ziemi.
-Wot maladiec. I ty mnie rozgryzł.
-Da, a teraz dawaj!
Biegniemy korytarzem, wykopuję drzwi do szatni i sięgam do mojego plecaka. Wyciągam z niego oba pistolety. Rzucam Dimitrijowi M9-tkę.
-Ty chyba ni na poważnie. Z tego der'mo ja mam strilac?
-Innego nie mam. P229 ma zbyt dużego kopa jak na twoje ręce przyzwyczajone do Makarowa.
-Ehhh ujdzie jakoś.
Śmieszy mnie ten jego akcent, trudno, trzeba dorwać tego snajpera. Biegniemy dalej, wchodzimy do windy i dostajemy się na dach. Już stąd widzę naszego strzelca. CO DO JASNEJ?! ZNOWU TA SAMA ZNAJOMA TWARZ!
-Wyatt? Ty skur... jeden. Jeszcze ci mało?
-O, sam jaśnie wielmożny kapitan Kielski się do mnie pofatygował!
-Dokładnie, tym razem już na pewno jesteś trupem.
-Nie był bym tego taki pewnien. - mówiąc to naciska spust swojego pistoletu. Szybki unik za wywietrznik ratuje mi życie.
-Wot suka jedna. Co on za działo ma?
-Desert Eagle, pół calówka.
-Szto?
-Pistolet taki, na nabój 0.50 cala!
-Aaaaa dobra. - w tym momencie kolejny pocisk uderza blisko nas.
-Dimitrij, ty pierwszy. Osłaniam cię! JUŻ BIEGNIJ! - W momencie w którym Kożedub rozpoczyna swój bieg, ja wychylam się zza swojej osłony i dosłownie zasypuję Wyatta ołowiem. Potem Dimitrij osłania mnie.
-AAAA SUKAAAAA! Dostałem!
-Pokaż że to. - nagle czuję uderzenie w potylicę. Niemalże od razu tracę siły.
-No i przeliczyłeś się kapitańciu. Tym razem to ja zabiję ciebie. - kątem oka widzę już Kingę celującą w James'a.
-Nie, to ty się przeliczysz! - wrzeszczę. Ten szybko spogląda w stronę windy. Kinga tylko naciska spust pistoletu. Dwie kule kalibru .45 cala wbijają mu się w bark.
-Żyjesz staruszku?
-Uhhh, bywało lepiej, ale się trzymam. Dimitrij? Co z tobą?
-Nic mi nie jest, drasnął mnie blyat jeden. - pomagam mu wstać. Biorę swój pistolet i podchodzę do przeciwnika. Ten jednak szybko wstaje i chwyta za swój pistolet celując w Kingę. Od razu zasłaniam ją sobą. Czuję jak dwie kule wbijają mi się w nogę i gdzieś koło nerki. Szlag by to. Padam na ziemię, nie wypuszczając pistoletu z ręki. Strzelam celując prosto w głowę. Kinga i Dimitrij dosłownie faszerują go ołowiem.
-Kurna bela! Adam!
-Nic ... mi ... nie ... jest. - próbuję wstać ale upadam i tracę przytomność.


Dwa dni później. Szpital w Szczecinie.
-Uhhh gdzie ja jestem .... wszystko mnie boli.
-Leż marine! Nie waż się nawet wstać! - otwieram oczy. O cholera, więc to tu przydzielili Ashley Williams z Normandii. Mogłem się spodziewać.
-Co się stało?
-Postanowiłeś przyjąć trochę ołowiu na klatę. Nie wyszło ci to na zdrowie, noga przestrzelona na wylot, no i jeden postrzał koło nerki. Idealnie przeszła, nawet jej nie drasnęła. - w drzwiach dostrzegam Kingę.
-Mogę wejść?
-Tylko na chwilę.
Podchodzi do mojego łóżka. Boże drogi, wszystko mi się przypomina! Przecież uratowałem jej życie!
-Jak się czujesz?
-Obolały jak cholera, ale chyba cały ...
-Nie zdążyłam ci wtedy podziękować, uratowałeś mi tyłek.
-To było instynktowne, adrenalina poszła w żyły i tak jakoś wyszło.
-Gdyby nie ty ...
-Ciiiii, już dobrze. - próbuję ją przytulić, ale nerka daje o sobie znać. Kinga tylko się nachyla i całuje mnie w policzek.
-Przyjmij to w ramach podziękowania - uśmiecha się i wychodzi. Jezu ... tylko się nie zakochuj stary byku! Masz już Asię! To ci wystarczy!
-Ash, za ile będę mógł wyjść?
-Cóż ... McCoy mówi że za jakieś 2 tygodnie. Ale jak życie znam to cię znowu do sztabu skierują.
Niech to szlag! Tylko nie do sztabu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz