czwartek, 11 października 2018

Czy to już koniec?

Finałowa opowieść z okresu III Wojny! Ciekawe ilu z was na to czekało, a ja w końcu znalazłem czas żeby się za to zabrać.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

12 kwiecień 2014. Przedmieścia Moskwy, Rosja.

Po Sewastopolu odszedłem z wojska. Miałem tego wszystkiego dosyć, ciągłej walki, niewyspania. Lecz długo nie dane było mi się nacieszyć odpoczynkiem. Podczas mojej nieobecności wojska NATO dotarły aż pod Moskwę i byliśmy blisko od dokonania tego czego nie udało się Napoleonowi czy samemu Adolfowi. Jednak Putin chcąc zachować twarz, pomimo sromotnej porażki, zdecydował się zwołać konferencję pokojową z udziałem mediów. Zaproponował tam najprostsze rozwiązanie problemu, ostatnia walna bitwa, ten kto zdobędzie miasto, wygrywa. Brzmi łatwo, biorąc pod uwagę tempo wycofywania się wojsk przeciwnika, ale jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Każdy budynek, każda ulica została zamieniona w małą fortecę. Konferencja miała miejsce w lutym, od tego czasu nasza szpica wbiła się ledwo na trzy kilometry przedmieść miasta i to ponosząc ciężkie straty! Ponad 300 tysięcy zabitych, drugie tyle rannych, biorąc pod uwagę że takie straty ponieśliśmy w całej kampanii w Polsce, no to cholera rzeczywiście, ostatnią rzeczą jaką mogli zrobić to ściągnąć mnie z "emerytury", za co miałem ochotę pozabijać wszystkich.
"Przeżyć by stoczyć choć jeszcze jeden bój". - Adm. William D. Leahy.
To motto trzymało mnie przy życiu od czasu porwania Asi. Ale gdy teraz miałem walczyć przeciwko tak przygotowanemu przeciwnikowi, cóż mogło to hasło oznaczać ... kolejną wyborczą obietnicę prezydenta Wrony.  Pieprzyć Leahy'ego i jego tekst, ja swoją ostatnią walkę przegrałem w Doniecku.
-Witamy z powrotem kapitanie! - z początku nie mogę rozpoznać kto to przez "maskę" z błota i kurzu.
-Jane ... ale jak ...
-Just this sentence Old Man, don't get used to it.
-What ever you say, just get me to base.
Po przyjeździe na miejsce dostaję proste zdanie, "zorganizuj atak, rozwal wszystko w drobny mak nie zważając na straty, ale Moskwa ma być nasza do wieczora, do kurwy nędzy!". Typowy generał Eisenhower pod naciskiem Pattona i weź tu coś powiedz, nie da rady. Szybka analiza planów i dochodzę do wniosku iż moja misja jest praktycznie niemożliwa do wykonania. Bunkry ze stanowiskami artyleryjskimi, działa przeciwpancerne na każdej ulicy, w piwnicach, zaułkach, do tego dochodzą jeszcze dobrze skupione karabiny maszynowe. Mimo protestów ze strony Corspy, rozkaz nie uległ zmianie, więc zaplanowałem co mogłem, a na swoją jednostkę wziąłem najcięższą robotę. Dawne więzienie NKVD na Łubiance, obecnie pierdolony bunkier nie do zdobycia, przynajmniej przez piechotę. Cztery razy próbowali i nic! Może nam się uda, w końcu jesteśmy oddziałem elitarnym, jaaaaaaaasneeeee! A 75% stanu osobowego to młodzi nie pamiętający początku żołnierze. Jako iż wszystkie nasze czołgi weszły w skład jednostek szturmujących miasto, dostaliśmy jako osłonę Shermany pamiętające jeszcze pierwsze akcje pod Szczecinem, Wrześnią i Warszawą. Niemal każdy nosił ślad po pocisku, czy to z karabinu maszynowego, czy też załataną dziurę po pocisku przeciwpancerny, ba nawet dowódcę wymieniono! Andrzej awansował na podpułkownika i objął dowodzenie 23 Dywizji Pancernej, a my dostaliśmy jakiegoś grzyba ... ale mniejsza o to. Ustawiliśmy się w szeroki wachlarz, kryjąc się za czołgami, pociski dosłownie grzechotały odbijając się od ich pancerzy, kilka rykoszetów trafiło żołnierzy, którzy za bardzo się wychylili zza osłony. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, dopóki nie dotarliśmy do głównego dziedzińca więzienia, tam dopiero rozpętało się piekło. Mianowicie ostrzał z ręcznych granatników przeciwpancernych RPG-7, ledwo co zdołaliśmy schować się za filarami, strzelając na oślep, a czołg za którym poruszałem się jeszcze chwilę temu, dosłownie wyleciał w powietrze, cóż, krótka była kariera tego nowego dowódcy.
-Osz kurwa! Tak bardzo gorącej zabawy nie przewidziałem!
-Dajesz staruszku! Wojna się jeszcze nie skończyła! - słyszę głos Samanthy, która wykopuje najbliższe drzwi prowadzące chyba do wejścia budynku. Prując dalej docieramy do pierwszych pomieszczeń więziennych, skąd uwalniamy naszych wziętych do niewoli jeszcze w pierwszych dniach konfliktu. Docierając jeszcze głębiej, do poziomu -5, otwieramy co raz to więcej pomieszczeń ... widok jest na prawdę druzgocący. Mimo iż w środku są ludzie nam znani, to nie da się ich rozpoznać przez wiszące na nich resztki mundurów.
-Morris?! - aż się zdumiałem widząc kapral uznanego za zmarłego już dawno temu.
-P... porucznik?
-Leż spokojnie nie wstawaj.
-N...nic mi nie jest, niech da mi pan broń, chcę zajebać kilku z X-34. - zamurowało mnie, przecież ta teczka ...
-Moment, ŻE CO?! - moje pytanie zostaje przerwane przez komunikat radiowy.
-Tu Star, obrona wroga przerwana! Panowie! Koniec wojny już bliski! PRUĆ DALEJ!
-To jak, da mi pan spluwę? - pyta kapral
-Masz. - rzucam mu swój pistolet. X-34 mówisz? Jest tu kapitan Gałecka? - czuję jak serce wchodzi na wysokie obroty.
-Ostatni raz widziałem ją trzy dni temu. Cela 24.
Biegnę naprzód nie myśląc o niczym innym jak tylko o tym by ratować Asię. Dwoma strzałami załatwiam zamek w drzwiach, wpadam do środka i nagle czuję zimną lufę pistoletu przy głowei.
-Kurwa mać ...
-Dokładnie tak. Rzuć gnata, nie będzie ci już potrzebny. A teraz stań pod ścianą - widzę jak Wyatt chwyta kogoś pod rękę - przypatrzysz się teraz jak ginie jedyna ważna dla ciebie osoba. - z przerażeniem obserwuję jak lufa obraca się w stronę głowy drugiej osoby. Zanim jednak on pociągnie za spust, do pomieszczenia wbiega Morris, który jednak przegrywa z refleksem Jamesa Wyatta i zarabia dwie kulki. Daje mi to jednak tych kilka cennych sekund, by skoczyć i wytrącić mu broń z ręki, a przede wszystkim odepchnąć Asię, skąd wiem że to ona? Po prostu to czuję. Kilka chwil później tarzaliśmy się już po ziemi, okładając się nawzajem pięściami, co chwila podduszając, do momentu aż on wyciągnął nóż i zrobiło się niebezpiecznie.
-Tracisz siły - ostrze zaczęło się kierować w stronę mojego serca.
-A skąd, śmierdzi ci z pyska! - chwyciłem leżący w pobliżu, luźny kamień z posadzki i zamachnąłem się, celując w jego głowę. Niestety zawadziłem ręką o bark i cios zamiast roztrzaskać mu łeb, ogłusza go tylko na chwilę, wystarczającą, by moja ukochana chwyciła za moją broń.
-Wąż kąsa przed śmiercią.
-Odsuń się od niego! JUŻ
-Może najpierw opowiesz jakie rzeczy robiliśmy przez ostatni miesiąc. - widzę tylko ten błysk w oku przeciwnika i ruch ręką za plecy. Pierwszy strzał Asi idzie nieco za wysoko, zanim wymierzy drugi raz ... rzucam się na nią, zasłaniając jej ciało swoim i dodatkowo wyrywając jej broń z ręki,. Dwa strzały zlewają się w jeden. Padam na ziemię, a po przeciwnej stronie również Wyatt, z dziurą wielkości pięciozłotówki w czole. Przez płynącą w żyłach adrenalinę, nie czuję bólu w lewej nodze, ani w prawym kolanie, na które to upadłem, źle wymierzył i spudłował solidnie. Powoli podnoszę się, nie zwracając uwagi na to iż przez ten postrzał prawie nie mogę ustać. Asia stoi jakby nieobecna w cieniu.
-Asia ... - szepczę i w tym momencie ból powala mnie na kolana.
-Zostaw mnie .. kim jesteś!
-To ja, Adam, nie poznajesz ...
-Skąd mogę mieć pewność ...
-Bo cię kocham głuptasie. - podczołguję się do światła wpadającego przez mały otwór.
-Jezu wszechmogący, to naprawdę ty! CO CIĘ ZATRZYMAŁO! - rzuciła się na mnie. Objąłem ją z całych sił, nie wiedziałem jeszcze co przyniesie nam los. Jak tragiczną drogę nam wyznaczy. -No już, trzeba cię stąd zabrać.
-Dam radę, potrzebuję tylko chwili ...
-BIAŁA FLAGA NA KREMLU! BIAŁA FLAGA! WYGRALIŚMY! SŁYSZYCIE! KONIEC WOJNY! - słyszę w radiu

-Dobra robota wszyscy! Nadać do reszty, wracamy do domu! - włącza się nasz generał.
-I na nas chyba już pora, dasz radę iść? Czy mam cię tym razem ja ponieść?
-Chyba zgłupiałaś! Poradzę sobie sam.
Wychodzimy przed budynek, gdzie zostajemy poniesieni przez moich ludzi. Cieszą się jak dzieciaki, nad głową przelatują nam samoloty Mikołaja, wokół nas latają hełmy. Piękny widok ...

30 lat później. Gdzieś w przestrzeni Zjednoczonej Federacji Planet. USS Yorktown.
-Dałabym wszystko, żeby tylko tata i mama mogli to widzieć - powiedziałam patrząc na pobliską mgławicę.
-Widzą Asiu, widzą.
-Wiem kochanie, tyle ze sobą przeszli, a tata został sam po tej tragedii pod Risą. Myślisz że i my damy radę? - spoglądam na zdjęcie zrobione przed Kremlem tuż po zakończeniu wojny. Oj tato ... uśmiał byś się ...
-Ba, jeszcze pobijemy ich rekord.
-Nic nie jest takie pewne.
-Jest Jimmy, nie przeszkodzi nam nawet twoje nazwisko.
-Kocham cię Joanno Gałecka junior
-Odpuścił byś tego juniora, Jamesie Wyattcie juniorze.
-I kto to mówi ...
-Sam zacząłeś! Sulu kurs na Andorię, warp 7.
-Tak jest pani kapitan

 KONIEC!
  

No nareszcie udało mi się zakończyć całą tą historię. Od teraz przenosimy się na Akademię Floty, którą to już rozpocząłem pisać. Kolejna opowieść będzie jej właściwym finałem, zgodnie z tym co zapowiadałem że koncepcja uległa bardzo radykalnym zmianom. Dowiemy się też jaki los czeka naszych głównych bohaterów. To by było raczej na tyle, dziękuję wam za te 3 lata pomocy a w szczególności 2 osobom : 
1. Joanna Gielec - bez ciebie nie było by tej książki, ani zakończenia. Ba może nawet całej serii! Dalej przydadzą mi się jakieś pomysły jak tu rozwinąć cały ten wątek.
2. Mikołaj"Sabro"Szalbierz - przyjacielu, bez wsparcia technicznego nie dałbym rady i pewnie uzbrojenie było by wymyślone, dzięki jeszcze raz za wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz