poniedziałek, 29 stycznia 2018

"O rzesz ..."

15 grudnia 2013. Kijów, Ukraina.

-Sekunda Sam, bo coś się gubię, to ile Caroline wtedy miała?
-Dwanaście ... nie czekaj, trzynaście.
-Coś mi tu nie gra, przecież ...
-Adoptowaliśmy ją kiedy dowiedziałam się, że z powodu choroby nie będę mogła mieć nigdy dzieci.
-Mało ważne, ale ty i Gibbs? Tego jednego nie mogę zrozumieć, wiesz że stracił żonę i córkę?
-Sam mi o tym opowiedział i to ze szczegółami.
-Nie zaskoczyło cię, że się tak szybko udało mu się podnieść?
-Że jak? Źle coś liczysz, od 1991 do 2012?
-To i tak szybko, znam ludzi, którzy przez całe życie nie mogli się pozbierać.
Nagle słyszę jak ostrzał artyleryjski się przybliża do nas. Co jest do cholery ... chwytam za radio.
-Co się tam do jasnej dzieje?!
-Sami nie wiemy! Jeszcze przed sekundą był spokój i cisza!
Za moimi plecami materializuje się już dobrze znana mi postać.
-No cześć, stęskniliście się?
-Oj, nie ładnie wpadać tak bez zapowiedzi Wyatt, nie ładnie.
-Wiem, ale taka mała podpowiedź zanim mnie kropniesz. Na orbicie są dwa klingońskie krążowniki, które właśnie do was strzelają. Misja nie została autoryzowana ani przez Ruskich ani przez nas.
-Uważaj bo ci uwierzę. - mimo tego wywołuję Enterprise. - Enteprise, tu kapitan Kielski, dwa Bird of Prey'e walą do nas z orbity jak do tarczy, rozwalcie je, bo nie będzie co z nas zbierać.
-Jesteś pewien?
-Zaufaj mi, wiem co mówię.
Nagle ni stąd ni zowąd materializuje się jeszcze dwójka Rosjan. Sięgam po pistolet, ale oni są szybsi, jedyną decyzją jaka mi pozostała jest ukrycie się za biurkiem.
-Dobrze się bawisz?
-Jeszcze jak! Biegnij do tylnego wyjścia, osłonię cię. JUŻ!
Wychylam się i zasypuję wrogów ogniem, niestety mój rozkaz okazuje się nie wypałem, gdyż nie przewidziałem, że gdzieś tam może być jeszcze dwójka wrogów. Widzę tylko jak jeden z nich chwyta Samanthę i gdzieś z nią ucieka.
-No i co teraz?! - krzyczy Wyatt - koniec zabawy.
-A CHUUUUUUUUUUUUUJJJJJJJJJJJ! - wrzeszczę i wybiegam prosto na nich, jestem pewien że przynajmniej nasz nemesis dostał w nogę, a drugi, cholera go wie, celowałem w głowę, może trafiłem. Biegnąc w kierunku w którym uciekał porywacz natykam się na sojuszniczy mały oddziałek, pod dowództwem Corspy.
-Za kim tak biegniesz u licha?
-Nie czas teraz! Za mną, jeden z nich porwał Sam.
Gonimy za Rosjaninem, który w pewnym momencie znika nam z oczu. Faaaaaaaaaak, jest źle ...
-No i w pizdu ...
-Urwę mu jajca przy samej dupie jak tylko gnoja dorwę!!!!!!! Przeszukać obóz! - 20 minut po rozpoczęciu akcji poszukiwawczej wiemy na 100% jedno, południowa część obozu nie ma nawet śladu po gościu. Nagle słyszę skrzek krótkofalówki.
-Las ... sosny ... szybko - niech mnie diabli jeśli to nie Traynor! Puszczam się biegiem w kierunku najbliższego lasu. Nagle przypominam sobie o borze sosnowym po przeciwnej stronie naszego obozu, momentalnie zmieniam kierunek, zostawiając za sobą tumany kurzu.
-SAM! GDZIE JESTEŚ! -krzyczę, a w odpowiedzi dostaję kolejny skrzek radia.
-25 metrów ... prawo - biegnę z włączoną latarką, już z daleka ją widzę. Mundur poszarpany, cała poraniona, posiniaczona, ale w ogólnym rozrachunku to tylko powierzchniówka, więc chyba jest cała.
-Nic ci nie jest? - schylam się żeby sprawdzić jej rany.
-NIE DOTYKAJ MNIE! - aż mnie zaskoczyło.
-Zwariowałaś?
-Nawet nie próbuj ...
-Nie mam zamiaru. Szeregowy! - zwracam się za żołnierzem, który przybiegł tuż za mną, gdyż oddział Corspy nie zauważył zmiany kierunku. - Zawołajcie kapitan Corspę, niech weźmie jakiś koc i zaprowadzi porucznik do lekarza.
-Robi się!

Trzy godziny później, zaplecze wojsk sojuszniczych.
Cholera, nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, że przez moją decyzję to się stało. Kurtka wodna, psia jego jucha! Do budynku wpada zdyszany Gibbs w mundurze oddziałów spadochronowych.
-Co się u licha stało?! GDZIE SAM?!
-Na sali, to moja cholerna wina, to ja kazałem jej spieprzać tylnym wyjściem.
-Cicho, to była lepsza opcja niż walczyć i zginąć.
-Ale to przeze mnie ona teraz tam leży.
-Nie, to ja ją tutaj puściłem. Dorwijmy tego sukinsyna który jej to zrobił, masz jeszcze swoją "blachę"? - na te słowa wyciągam swoją odznakę z kieszeni
-Pewnie.
-Let's go kick some motherfuckers ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz